dr ewa woydyłło osiatyńska

Czytelnik znajdzie w niej praktyczne informacje o tym, czym jest uzależnienie oraz porady, jak z nim walczyć przy pomocy ruchu AA i jak żyć z uzależnionym. Po raz pierwszy w swojej książce, Ewa Woydyłło opowiada o tym, jak będąc już dojrzałą kobietą, skończyła psychologię i zdobyła nowy zawód terapeuty uzależnień.
Wszyscy wyborcy stają przed pewną alternatywą" - mówiła w Popołudniowej rozmowie w RMF FM dr Ewa Woydyłło-Osiatyńska - psycholożka i terapeutka. "Emocje są zależne od temperamentu. Nie wszyscy ludzie na jakiś ostry bodziec - np. czyjąś wypowiedź polityczną - reagują jednakowo.
Ewa Woydyłło-Osiatyńska, doktor psychologii, psychoterapeutka, publicystka i autorka książek, Sekrety kobiet, Podnieś głowę, W zgodzie ze sobą, Buty szczęścia, Bo jesteś człowiekiem: żyć z depresją, ale nie w depresji. Od 30 lat w Fundacji Batorego kieruje szkoleniem specjalistów w dziedzinie uzależnień w Europie Wschodniej i Azji Centralnej. Aktywnie działa w Kongresie Kobiet. Spotkanie online Słowami posługuje się każdy i bez przerwy — w zadumie, gniewie, radości, rozpaczy, w miłości i nienawiści. Jest to uniwersalna waluta wymienna pośród nas wszystkich. Nieograniczony dostęp do tego wspólnego dla wszystkich skarbca, czyni nas wszystkich bogaczami. Czy rzeczywiście? Czy wszystkich? Czy naprawdę bogaczami? Czy waluta, którą się posługujemy, jest z kruszca czy z tombaku? Wzbogaca nas wzajemnie czy ograbia? Buduje czy dewastuje? Zaczniemy nasze spotkanie od psychozabawy. Zbiorowej i wspólnej, ale osobistej i intymnej. Poproszę o parę sekund namysłu, a następnie zapisanie pięciu słów, zdań, wyrażeń JAKIE CHCIAŁABYŚ USŁYSZEĆ od: osób, które kochasz od osób przypadkowo spotykanych w windzie, autobusie, w sklepie od swojego zwierzchnika / wykładowcy od osób, które spotykasz w szkole / w pracy od osób, który sprawiły ci przykrość Rozmowa wokół tych spraw będzie kontynuacją tematu sprzed roku, stając się pogłębionym ćwiczeniem z empatii, tej najczystszej formy humanizmu.
O lęku, walce i godzeniu się ze stratą, o fazach wyjścia i towarzyszącym im bogactwie uczuć i emocji, które – jako rozpoznane – stanowić mogą cenny kapitał n
ludzie - Mama jest nam najbliższa, w idealnym świecie obdarza nas wielką miłością, a wtedy czujemy się bezkarni, bo przecież jeśli ktoś mnie kocha, to mi wszystko wybaczy - mówi doktor psychologii i psychoterapeutka Ewa Woydyłło-Osiatyńska. Z matką łączy nas najmocniejsza więź, ale jednocześnie te relacje są nieraz bardzo trudne i burzliwe. I choć z nastoletniego buntu większość z nas wyrasta, to z obwiniania matki za wszystkie swoje niepowodzenia niekoniecznie. Dlaczego to właśnie na matkach często skupia się frustracja dorosłych już przecież osób? To jest bardzo uzasadnione i naturalne, że szukamy winnych. Własne niepowodzenia, przykrości, niezadowolenie z siebie byłyby nie do zniesienia, zwłaszcza dla młodej osoby. Ale jak znajdziemy przyczynę, kogoś, kogo możemy obwinić, wtedy jest nam lżej. Czasem nawet mamy uczucie, że jesteśmy w porządku, tylko ktoś zrobił coś niedobrego. Wtedy już w ogóle ułatwia nam to funkcjonowanie. Jestem mała i gruba, bo moja mama taka jest i taką figurę mi przekazała. Wtedy jestem zła na mamę, mniej na siebie. To nas ratuje. Mechanizm obronny polegający na obwinianiu należy do najczęstszych. Wzięcie na siebie odpowiedzialności jest miarą wielkiej dojrzałości, do której niektórzy dorastają, a inni nigdy nie dorosną, do końca życia będą palcami pokazywać innych, nie siebie. Gdy kogoś obwiniam, to ten ktoś myśli odruchowo: może coś złego zrobiłam? Poczucie winy staje się wymienną walutą. Osoba, która czuje się winna, zaczyna wynagradzać, ta, która obwinia, ma taryfę ulgową. To jest bardzo prosty, wręcz prymitywny mechanizm dodawania sobie poczucia ważności. A dlaczego mama? Bo jest najbliższa, obdarza nas w idealnym świecie wielką miłością, a wtedy czujemy się bezkarni, bo jak ktoś mnie kocha, to mi wszystko wybaczy. Nawet ojciec jest przeważnie osobą o większym dystansie do dzieci, by sobie na to nie pozwolił. Do tego dochodzi model matki Polki, która się wyrzeknie sama siebie, ząb jej się złamie, ale go sobie nie wstawi, za to kupi synowi trzecie spodnie. Nie ma czasu dla siebie, zaniedbuje się, a dziecko to wykorzystuje. A potem do tego wszystkiego jeszcze jej nie lubi, zamiast mieć dozgonną wdzięczność. Bo nie lubimy tych, którzy tak nam się poddają. Nie szanujemy ich. Tak, ale tu muszę zrobić wykrzyknik. Nie szanujemy, bo oni sami siebie nie szanują. Gdyby mama się szanowała, to by powiedziała: synku, na następne spodnie to sobie sam zarobisz. Mądra mama, która się szanuje, tak robi. Nie można powiedzieć, że to jest wina okropnych dzieci, bo dziecko w ogóle nie wie, na czym polega życie. Nie zna etyki, wartości, głębi, sensu, emocji. Uczy się tego, co wypróbowuje i może. Zresztą to rodzice uczą dzieci. Te, które się nauczyły być wymagające i bezwzględne, nauczyły się tego od rodziców. Tylko, że to dotyczy dzieci. Ale gdy przychodzi do mnie do gabinetu ktoś, kto ma 25-30 lat, to ja inaczej patrzę, mogę stawiać wymagania, oczekiwać odpowiedzialności. Wielu psychoterapeutów mówi, że całe nasze dorosłe życie zależy od dzieciństwa. Jak ktoś się bardzo tym przejmie, to potem na tym jedzie, to jest przepustka do nieodpowiedzialności. Tym mamom się jeździ po grobach, nawet nie po głowach, bo one już często nie żyją. Kiedy słyszę, że ktoś mówi: krzyczę na dzieci, bo moja mama na mnie krzyczała, to wtedy mówię: proszę wyjąć dowód i spojrzeć na PESEL. Ma pani więcej niż 13,14 lat, to po co się pani tak kurczowo trzyma czegoś, co było okropne, po co w tym tkwić? Ale brak odpowiedzialności jest prostszy i bardziej wygodny. Tak, ale jest też bardzo krzywdzący. Jeżeli sama nie wezmę odpowiedzialności za to, jak moje życie wygląda, to kto mi je urządzi? To ja się skazuję, że jak coś mi się nie podoba, to tego nie zmienię, bo rządzi PiS, bo były zabory, bo mąż pije. Wygoda polega na tym, że zastygamy. Mam 81 lat, czasem mnie ludzie pytają, jaka jest tajemnica młodości. Mówię wtedy: jedna jedyna sprawa: młodzi się uczą. Starzy się już nie uczą. Ja znam starych, którzy mają po 20 lat i mówią: bo ja już taka jestem. To obwinianie to jest zastyganie w pozycji, która jest niewygodna, krzywdząca, ale ktoś jest winien, więc ja mam uzasadnienie, żeby swoje życie zmarnować, bo ktoś czegoś nie umiał. Druga sprawa jest taka, że wielu rodziców nie ma kompetencji rodzicielskich. Dlaczego? Bo one pochodzą w większości z własnych doświadczeń. Jeśli mama odnosi się do mnie w sposób krzywdzący, można z dużym, prawie 100-procentowym prawdopodobieństwem powiedzieć, że ona się tego nauczyła od swojej mamy. Była kiedyś konferencja o świetnym tytule: Bici biją. I to jest reguła. Ten, kto ciebie skrzywdził, najpewniej też był skrzywdzony. Czasem mama jest jakaś, wiec dziecko mówi: ja będę inna. Ale nie zawsze wybiera lepiej, czasem to idzie w drugą, wręcz skrajną stronę. Poza tym ocena rodzica przez dziecko jest zawsze arbitralna. Ale najgorsze to mieć żal, tak jak gdyby rodzice wiedzieli, co zrobić, a specjalnie zrobili źle. Z wyjątkiem jakiegoś promila, większość ludzi daje dziecku to, co ma. Nie możesz dać tego, czego nie masz. Jeśli więc masz dać miłość, musisz być kochana, wiedzieć, jak się czuje tę miłość. Jeśli matka jest zalękniona, mąż źle ją traktuje, to ona nie dysponuje tym, co jest dla dziecka najważniejsze: troską, czułością, uwagą, ciepłem. Bycie matką to jest luksus, na jaki nie każda kobieta umie się zdobyć, żeby odrzucić wszystko i po prostu cieszyć się dzieckiem. Wiele matek wpada wręcz w błędne koło własnych ambicji, że przecież od dziecka trzeba wymagać, trzeba je kształcić. Dzieci są od najmłodszego programowane na ludzi sukcesu, ale nie dostają tej czułości, wspólnie spędzonego czasu. I potem często mają do matek żal, choć przecież one chciały dla nich jak najlepiej. Kiedyś na zajęciach, w których uczestniczyłam, terapeuta powiedział jedną rzecz: rodzic, ojciec czy matka ma do dyspozycji największy dar, jaki można dziecku dać. To jedna rzecz, którą powinno się robić zawsze, bez wyjątku. Gdy dziecko wchodzi do pokoju, gdzie siedzi mama, to ona ma podnieść wzrok, spojrzeć na dziecko i się uśmiechnąć. Może nie mieć pieniędzy, być chora, ale ma dać dziecku uśmiech, który w mowie ludzkiej oznacza: ciesze się, że jesteś. A u nas ile razy dziecko widzi uśmiechniętą mamę? Przeważnie widzi zmarszczoną ze złości twarz i słyszy: przestań, zostaw to, znowu nie posprzątałeś. Z tego, jak mama to dziecko po szkole przyjmuje, ono wyciąga wnioski. Większość dzieci może więc wnioskować, że mama mnie nie lubi, przeszkadzam jej, denerwuje ją, miałaby fajniejsze życie, gdyby nie ja. Więc nie ma co się dziwić, że gdy może jej dowalić, to dowala, bo od początku buduje się animozja. Biologicznie dzieci szalenie długo potrzebują tego, żeby się przytulić właśnie do mamy. A o to wcale nie jest łatwo, jeśli ona jest ciągle zajęta. Potem taka mama przychodzi i mówi: córka ze mną nie rozmawia. Więc pytam: a jak było, jak była malutka? Gadała bez przerwy, nie mogłam się opędzić. No to się pani udało. Parę lat temu robiłam warsztaty dla mamy i taty, zgłaszały się młode osoby, które dopiero miały w planach dziecko, nowa generacja fantastycznych ludzi, którzy odczepili się od tych tradycji i sami chcą sobie życie ułożyć, którzy się uczą, poszukują. Oni wielu błędów nie popełnią, bo otwierają się na doświadczenie, w którym są kompletnie zieloni. Podobnie jest z rodzicami adopcyjnymi, którzy są dużo bardziej świadomi niż biologiczni, bo się przygotowują, chodzą na warsztaty, dużo się uczą na temat poczucia wartości, respektowania granic. A nie ma pani wrażenia, że dzisiejsi rodzice mogą zwariować od nadmiaru często sprzecznych informacji, jak najlepiej wychowywać dzieci? To, że są różne modele myślenia i wychowywania, jest dla mnie naturalne, bo dzieci i rodzice są zupełnie różni. Ktoś może być bardzo surowym rodzicem i nigdy nie skrzywdzi dziecka. A z kolei wesołek może dokuczać, poniżać, być niesłowny. Nie ma co porównywać, włoskie rodziny krzyczą na siebie i rzucają w siebie serwetkami, a kochają się najbardziej na świecie. Bergman w swoich filmach pokazywał surowe rodziny protestanckie, gdzie ojciec pastor jednym spojrzeniem ucisza dzieci. Ale są i takie, gdzie tata się kotłuje z dziećmi po podłodze, a mama chodzi nago po domu. Która rodzina jest lepsza? To zależy od temperamentu, stylu życia, celów, potrzeb. Nie ma jednego sztywnego modelu rodziny. Jedynym kryterium, które należy brać pod uwagę, jest empatia, czyli wczuwanie się w sytuację i emocje drugiej osoby, zwracanie uwagi, co innym robią nasze słowa i czyny. Tylko jeśli się tego nauczymy, mamy szansę mieć dobrą rodzinę. Dobra rodzina nie musi mieć basenu, kortów. To taka, gdzie bliscy wiedząc co cię boli, nigdy tego nie wykorzystają. W naprawieniu relacji może pomóc terapia rodzinna. Zdarza się, że dorosła córka z matką zgłaszają się do pani gabinetu? Nigdy. Jakby przyszły we dwie, to równie dobrze mogłyby pójść razem do kawiarni. Często przychodzi matka, która rozpacza, że nie ma kontaktu z wnukami, że dorosłe dziecko się odcięło. A jeszcze częściej córka, która narzeka na matkę, że nie może sobie ułożyć życia, bo miała taki okropny dom. Jeśli nie zatrzyma się procesu rozpamiętywania, to ta trauma będzie nam towarzyszyć do końca życia. Jeśli chcesz być ofiarą, proszę bardzo, ale gdy ci z tym źle, zrób coś. Napisałam kiedyś książkę "Aby wybaczyć". Z tym u nas kulturowo nie jest łatwo, wzmacniamy te patologiczne mechanizmy, lubimy się nakręcać, trzymać zadrę w sercu, powoływać się na tzw. honor. Komu to nie odpowiada, to to zmienia. Mamy dostęp do całego świata, jest mnóstwo książek, warsztatów, które mogą nam pomóc, ale wiele osób nie chce się wysilać, woli zakładać, że jest jak ma być. To kwestia wyboru, który ma każdy z nas. Pamiętam, jak kiedyś mój terapeuta powiedział mi takie zdanie: zawsze jesteś w tym miejscu, w którym chciałaś być. Myślałam wtedy, że mu oczy wydrapię, przecież wszystko jest zupełnie inaczej niż chciałam. Ale druga część tego zdania brzmiała: zawsze możesz to zmienić. Zamiast siedzieć i zachodzić w głowę, dlaczego tak się stało, zastanów się, co z tym zrobić.
  1. Вቆзαςዒбеζ тезωгуδус ጦ
  2. Уጤутваցի мθլил щыск
    1. Езጱροտιπяց свοዪуμաዤէለ ሞлև еնив
    2. Թемοջ գуςо σ
    3. Г ոξ թω ր
In parallel to creating a workplace, values such as acceptance, openness, patience and resiliency must be promoted. - dr Ewa Woydyłło-Osiatyńska #DEI #ESG Make It Personal ellingtonmontessori.ca
– Kultywowanie cech kobiety, które czynią ją poddaną, uległą, pozbawioną własnej wartości, jest szkodliwe dla całego społeczeństwa. Patriarchat zniszczył nie tylko kobiety, ale i mężczyzn – uważa Ewa Woydyłło-Osiatyńska, psycholożka i terapeutka uzależnień. Przypomnijmy: dr hab. Paweł Skrzydlewski, doradca ministra edukacji i nauki Przemysława Czarnka, stwierdził niedawno, że jednym z priorytetów polityki oświatowej na przyszły rok szkolny jest „właściwe wychowanie kobiet, a mianowicie ugruntowanie dziewcząt do cnót niewieścich”. Czym te ostatnie właściwie są? I czy mogą być kluczowe w budowaniu szczęśliwego życia? Ewa Bukowiecka-Janik: Ugruntowanie cnót niewieścich. Co pani o tym sądzi? Ewa Woydyłło-Osiatyńska: Dramatyczny styl wypowiedzi. „Cnoty niewieście”. Sama już nie wiem, czy to ironia, czy bezczelność… Bo kim jest właściwie niewiasta? Sprawdziłam to wcześniej. Niewiasta to z prasłowiańskiego „ta, której nikt nie zna, o której nikt nic nie wie”, nowa kobieta w rodzinie. Czyli młoda, tajemnicza i ta, której zachowaniu należy się przyglądać. Błędna etymologia to „ta, która nic nie wie” w opozycji do wiedźmy, czyli „tej, która wie”. Zrobiła pani coś bardzo cnotliwego teraz. Tak? Tak. Nie powtarza pani bezmyślnie po innych, myśli pani samodzielnie, choć zestawienie niewiasty i wiedźmy w kulturowym ujęciu mi się podoba. Jest dowcipne. Krytyczne myślenie to zdecydowanie cnota. Dlatego myślę, że sam pomysł ugruntowania cnót niewieścich, kiedy już go odrzemy z tej archaicznej stylistyki i wyjaśnimy, co znaczy, jest dobry. Chęć założenia rodziny, bycia żoną i mamą to nie jest żadna cnota. To może być plan na przyszłość, jeden z wielu. Cnoty to wartości, cechy, które sprawiają, że mamy dobre, udane, szczęśliwe życie To coś nowego. Polski internet kipi ze śmiechu, a sama koncepcja ugruntowania cnót niewieścich zdała się przelać czarę goryczy – Sejm debatował nad wotum nieufności dla ministra Czarnka. Nic dziwnego. Wciskanie kobietom cnót niewieścich w XXI w. w takim ujęciu jest jak uczenie w szkołach kaligrafii w dobie cyfryzacji. Jak ogłoszenie na akademiach sztuk pięknych: „Proszę państwa, wracamy wyłącznie do rytów naskalnych”. To kompromitacja. Natomiast cnoty niewieście same w sobie są paletą fantastycznych cech, których w Polsce najbardziej brakuje grupie mężczyzn pokroju autorów tych wypowiedzi i dlatego ich wdrażanie wśród mężczyzn mogłoby być bardzo pożyteczne. Próżność, egotyzm, zainteresowanie sobą w opozycji do oddania się rodzeniu dzieci i tworzeniu jedynego słusznego modelu rodziny. To są cnoty niewieście według resortu edukacji. Chęć założenia rodziny, bycia żoną i mamą to nie jest żadna cnota. To może być plan na przyszłość, jeden z wielu. Cnoty to wartości, cechy, które sprawiają, że mamy dobre, udane, szczęśliwe życie. „Cnoty niewieście”, skoro mamy trzymać się tej nieszczęsnej stylistyki, są zatem niczym innym, jak zaletami kobiet, które wchodzą w dorosłość. Zainteresowanie sobą i własnymi potrzebami jest kluczowym narzędziem w budowaniu szczęśliwego życia. To uświadomiła rzeszom Polek Natalia de Barbaro w „Czułej przewodniczce”. Właśnie. Do cnót niewieścich nawet w tym stereotypowym ujęciu należą też wrażliwość, delikatność, uważność, uczuciowość, empatia, szacunek do innych, łagodność. Czy jest w nich coś złego? Absolutnie nie. Każdy rodzic życzyłby sobie, aby jego dziecko zachowywało się w ten sposób. I jest to możliwe, gdy podchodzimy do dziecka z czułością, wrażliwością, zrozumieniem i szacunkiem. Całkowicie przeciwnie niż obecnie Ministerstwo Edukacji i Nauki podchodzi do młodzieży. Ono chce narzucać, rozkazywać, prawić, grozić palcem, nakładać sankcje. Tak wychowywane są kolejne pokolenia chłopaków, którzy zioną agresją i wychodzą na marsze niepodległości albo zostają kibolami, a od kobiet wymagają, żeby siedziały cicho w domu. Obserwuję Polaków jako psycholożka od kilku dekad i powiem pani, że jeśli komuś brakuje cnót w życiu, to głównie mężczyznom. Edukacja ma wielki wpływ na kształtowanie się mentalności i świadomości. Z badań czytelnictwa wynika, że mężczyźni czytają coraz mniej, zaś kobiety coraz więcej. Nie tylko w Polsce. Także więcej kobiet niż mężczyzn idzie na studia. Na uniwersytetach trzeciego wieku też widuję wyłącznie kobiety. Tych przepaści jest wiele i będą się one pogłębiać. Jestem terapeutką od wielu lat i gdy pracuję z kobietami nad problemami w ich związkach, najczęściej słyszę: „Bo mój mąż nie rozmawia”. „Kochanie, dokąd chciałbyś jechać na wakacje?”. „Obojętnie, załatw to” – słyszą w odpowiedzi. „Chcę porozmawiać”. „Daj mi spokój, o co ci chodzi”. Ten dialog, choć brzmi jak satyra, jest rzeczywistością wielu małżeństw. To jest wtórna niemota. Powrót do stanu atawistycznego. Szczeknąć mogę, warknąć, zajęczeć, ale nie umiem rozmawiać? Czytelnictwo to narzędzie konieczne do rozwoju. Bez czytania jesteśmy w stanie tylko powtarzać po innych. Ale edukacja i czytanie to też nauka wyrażania myśli i uczuć, co ewolucyjnie kobietom wychodzi po prostu lepiej. Kobiety potrafią się otwierać, słuchać, uczyć, przyznawać do błędu, pragną zmian, rozwoju i zyskują na tym. Wystarczy spojrzeć na statystyki. Kobiety żyją dłużej, bo żyją lepiej. Kropka. Dlatego tak bardzo polskie kobiety wkurza, gdy to mężczyźni prawią o cnotach niewieścich i chcą decydować o naszych ciałach. To zjawisko również jest przejrzyste. Kobiety rzeczywiście zżymają się, że to mężczyźni chcą dyktować im, co mają robić i że to kolejny przejaw dyskryminacji. Oczywiście, jednak oni sami nie analizują tego aż tak głęboko. Zostają na poziomie: ja tu rządzę, więc mówię, co macie robić. Mentalność zmuszania, narzucania, przemawiania z ambony. Tak rządzą, tak traktują innych, tak chcą wychowywać dzieci i kształtować edukację, bo nie wiedzą, że to już nie zadziała. To jest pochodna czarnej pedagogiki. Wmawianie kobietom, jaka jest ich rola, to odmawianie im wolności, mówienie, co im wypada, a czego nie, to przedmiotowe traktowanie, dyskryminacja. To poważne nadużycie. Nikt nie powinien mieć takiej władzy nad drugim człowiekiem Czarna pedagogika niestety nie jest pieśnią przeszłości. Obecnie może nie mówi się już, że dzieci i ryby głosu nie mają, ale nadal dzieci traktuje się przedmiotowo i przejawia się to na rozmaite sposoby. Np. ocenianiem, wlepianiem etykiet. Próżność czy egotyzm do nich należą, dlatego obawiam się, że jakkolwiek karykaturalnie brzmi „ugruntowanie cnót niewieścich”, tak na poziomie przekazu trafią do części społeczeństwa. Nikt nie chce mieć próżnego dziecka. To nie jest zmartwienie szkoły. Ministerstwo Edukacji wykracza poza swoje kompetencje. Chce wychowywać zamiast uczyć. To, o czym pani mówi, to problem mentalności społeczeństwa. Rodzice wymagają: nauczcie nasze dziecko tego, czego sami nie umiemy. Dlatego połkną haczyk i dadzą się nabrać na „ugruntowanie cnót niewieścich”. Egoizm wynosi się z domu, z kolei próżność rozumiana jako koncentrowanie się na swoim lustrzanym odbiciu jest efektem zaniedbania intelektualnego rozwoju. Dzieci kopiują z dorosłych – i to nie tych napotkanych w szkole. Szkoła ma obowiązek być dobrym miejscem – takim, do którego dzieci nie boją się i chcą chodzić. Sączenie „cnót niewieścich” w postaci szkodliwych przekonań o kobiecości z XIX w. skończy się propagowaniem kultury gwałtu i przyzwoleniem na przemoc? Jeśli uznamy słownik, w którym cnoty niewieście to chęć rodzenia dzieci i koncentrowanie się na budowaniu rodziny z mężczyzną, to można powiedzieć, że cnotami niewieścimi jest piekło wybrukowane. Kultywowanie cech kobiety, które czynią ją poddaną, uległą, pozbawioną własnej wartości, jest szkodliwe dla całego społeczeństwa. Patriarchat zniszczył nie tylko kobiety, ale i mężczyzn. Mężczyźni nadużywają władzy, bo nie potrafią postępować godnie, normalnie. Wmawianie kobietom, jaka jest ich rola, to odmawianie im wolności, mówienie, co im wypada, a czego nie, to przedmiotowe traktowanie, dyskryminacja. To poważne nadużycie. Nikt nie powinien mieć takiej władzy nad drugim człowiekiem. Jako terapeutka, pracująca głównie z kobietami, których mężowie są uzależnieni od alkoholu, obserwuję z bliska tragiczne skutki wychowania dziewczynki na uległe dorosłe. Kobieta, która idzie w świat ze zdruzgotaną samooceną przez wieczne wmawianie jej, jaka ma być oraz z poczuciem, że na miłość i szacunek trzeba zasłużyć, to przyszła ofiara. Prędzej czy później nią będzie. Samo narzucanie takiego myślenia, trwanie w nim jedynie spowalnia proces zmian, który już się dzieje. Widzimy to choćby na strajkach kobiet. Wychowywanie dziewczynek do cnót niewieścich nie sprawi, że kobiety zrezygnują z wykształcenia czy swoich praw. To sprawi, że będą musiały o nie walczyć, iść pod prąd, a tak być nie powinno i nie w każdym środowisku to się uda. Niestety znam i obserwuję wiele kobiet, które przez brak znajomości własnych potrzeb i umiejętności żyją w niewoli. Nie potrafią np. zarobić, żeby utrzymać siebie i dziecko, przez co boją się odejść od męża, który źle je traktuje. Niektóre z nich nawet o tym nie myślą. To tragedia nie tylko tej kobiety, ale całej rodziny. Tak, i całego społeczeństwa. Kobiety pragną tego samego, co każdy człowiek: wieść ciekawe życie w zgodzie ze sobą. To nie znaczy, że będą one rezygnować z macierzyństwa. To znaczy, że będą budować związki, zakładać rodziny, kształcić się, rozwijać, czyli robić wszystko, co ubogaca społeczeństwo. Cnoty niewieście takie, jakimi widzi je nasze ministerstwo edukacji, uniemożliwiają to. Zubażają. Natomiast ja się o polskie kobiety nie martwię. Każda dziewczynka poza nauczycielami i rodziną zna też inne dziewczyny i chłopaków. Ma dostęp do internetu. Czyta, obserwuje. Na jakimś etapie zbuduje się w niej świadomość swoich praw, a te nowe normy, o które walczą kobiety, staną się jej normami. Dowodem na to, że tak będzie, jest chyba historia współczesnych 30-, 40-latek, które wychowane często na grzeczne i potulne, stawiają na swoim i zaczynają żyć po swojemu. Nasze babcie i matki często urabiały się po łokcie, by sprostać wymaganiom patriarchatu, a my już postępujemy inaczej. Dokładnie. I byłoby super, gdyby wspierała je w tym szkoła, a nie sypała piachem w oczy. Jeśli jednak tego nie zrobi, to choć narobi po drodze wiele złego, ostatecznie się skompromituje. Feminizm jest już normą, tak jak normą stało się używanie elektryczności. Nikt już nie oświetla domów lampami naftowymi i już nikt nie cofnie kobiet do ról ukutych wieki temu. Nikt nie ma takiej mocy, jestem o tym przekonana. Zobacz także
Příspěvky k osobnosti Ewa Woydyłło Osiatyńska. Galerie k osobnosti Ewa Woydyłło Osiatyńska. Přidat obrázek. Zatím zde nejsou žádné obrázky.
Home Książki Autorzy Ewa Woydyłło Pisze książki: literatura piękna, biografia, autobiografia, pamiętnik, filozofia, etyka, nauki społeczne (psychologia, socjologia, itd.), poradniki, interaktywne, obrazkowe, edukacyjne, czasopisma, zdrowie, medycyna Oficjalna strona: Przejdź do strony www Ewa Woydyłło-Osiatyńska jest doktorem psychologii, od lat zajmuje się leczeniem uzależnień jako psychoterapeutka w Ośrodku Terapii Uzależnień Instytutu Psychiatrii i Neurologii w Warszawie. Jej dziełem jest rozpowszechnienie w Polsce leczenia według tzw. modelu Minnesota, opartego na filozofii Anonimowych Alkoholików. Autorka książek m. in: Zaproszenie do życia, Podnieś głowę, W zgodzie ze sobą, Początek drogi, Aby wybaczyć, Wyzdrowieć z uzależnienia, Sekrety kobiet. Za osiągnięcia w dziedzinie terapii i profilaktyki uzależnień otrzymała medal św. Jerzego, za pracę z uzależnionymi w więzieniach - odznaczenie Ministra Sprawiedliwości. Średnia ocena książek autora 6,6 / 10 1 382 przeczytało książki autora 2 155 chce przeczytać książki autora 73 fanów autora Zostań fanem Cytaty Popularni autorzy
\n \n\n\n dr ewa woydyłło osiatyńska
Zapraszamy na rozmowę z EWĄ WOYDYŁŁO-OSIATYŃSKĄ, psycholożką i psychoterapeutką. – Listen to EWA WOYDYŁŁO-OSIATYŃSKA: Miejsce na świecie jest dla każdego I Skarbiec Angory #076, cz. 1 by Skarbiec Angory instantly on your tablet, phone or browser - no downloads needed.
Sekcja Praw Dziecka przy Okręgowej Radzie Adwokackiej w Warszawie organizuje 5 marca 2022 r. online spotkanie pt. “Jak adwokatka/adwokat może rozmawiać z dziećmi o wojnie i nie zapomnieć o sobie?” w godzinach Spotkanie poprowadzi dr psychologii Ewa Woydyłło-Osiatyńska. Wiele osób zastanawia się jak być w tym trudnym czasie przy własnych dzieciach, ale też przy osobach najmłodszych, które reprezentujemy w toku procedur prawnych, a także przy dzieciach uciekających z Ukrainy, którym udzielamy pomocy i schronienia. Jak w tym trudnym czasie, my adwokatki/adwokaci, możemy dbać o innych, ale też o siebie – o tym chcemy porozmawiać z zaproszoną prelegentką. Bezpośredni link do zapisów na spotkanie:
To przeciwieństwo empatii bez której nie ma szczęścia”. Psychologia. Ewa Woydyłło-Osiatyńska: „Jesteśmy nieszczęśliwi, bo mamy skłonność do osądzania i egocentryzmu. To przeciwieństwo empatii bez której nie ma szczęścia”. Autor: Katarzyna Troszczyńska. Publikacja: 12.04.2021 Aktualizacja: 13.05.2023. Przeczytasz w: 9 minut.
Doktor psychologii, psychoterapeutka, specjalistka w dziedzinie uzależnień i problemów rodzinnych. Autorka artykułów i wywiadów o tematyce rozwojowej i społecznej oraz wielu książek, Sekrety kobiet, Podnieś głowę, W zgodzie ze sobą, Buty szczęścia, Bo jesteś człowiekiem: żyć z depresją, ale nie w depresji, Dobra pamięć, zła pamięć, Żal po stracie: lekcje akceptacji. Członkini Rady Programowej Fundacji ABC XXI „Cała Polska czyta dzieciom”.
Zapraszamy na rozmowę z EWĄ WOYDYŁŁO-OSIATYŃSKĄ, psycholożką i psychoterapeutką.– Lyt til EWA WOYDYŁŁO-OSIATYŃSKA: Miejsce na świecie jest dla każdego I Skarbiec Angory #076, cz. 1 af Skarbiec Angory øjeblikkeligt på din tablet, telefon eller browser - download ikke nødvendigt.
Maria Mazurek - Mąż kurczowo trzymał się życia. Nawet, gdy kres był nieuchronny, on dalej snuł plany, mówił: będę żyć. Ja jestem inna. Widzę piękno w tym, że się rodzimy, dojrzewamy, a na koniec odchodzimy, zostawiając miejsce innym - mówi dr Ewa Woydyłło-Osiatyńska, psycholog, wdowa po Wiktorze Osiatyńskim, wybitnym prawniku, pisarzu, publicyście, nauczycielu akademickim i działaczu społecznym. Muszę to powiedzieć: pani jest po osiemdziesiątce i pani jest piękna. Chce pani wiedzieć, jaka jest tajemnica? Ja siebie uważam za piękną. Tak myślałam. Bo to nie chodzi o to, że po pani nie widać upływu czasu, tylko że ma pani w sobie jakąś ponadczasową szlachetność i elegancję, a te wypływają chyba ze środka. Nie robię sobie żadnych operacji. Nigdy nie krytykuję kobiet, które się wygładzają, poddają zabiegom, ale mnie te związane z wiekiem zmiany nie przeszkadzają. Uwielbiam za to na przykład sposób, w jaki chodzę. Lubię swój uśmiech, oczy. Ja się sobie po prostu bardzo podobam. I moje życie mi się podoba. W pandemii też? Jeszcze bardziej. Na początku pojawił się lęk, niepokój, ale później przychodził coraz większy spokój, wewnętrzna integracja. Dużo się dowiedziałam: o sobie, o świecie, o pracy. Na przykład prowadzę w Fundacji Batorego międzynarodowy program szkoleń o uzależnieniach, do tej pory główną działalnością były seminaria z lekarzami i psychologami z kilkunastu krajów. Wydawaliśmy na to mnóstwo pieniędzy - przeloty, hotele i tak dalej. Aż wszystko stanęło. Teraz pracujemy online, używamy zooma, webinarów. Okazało się, że dobrze to działa. Wydajemy mniej, więc możemy zrobić więcej. Moje życie towarzyskie też nie ucierpiało, choć częściowo przeniosło się do internetu. Ponoć przez koronawirusa porozpadały się małżeństwa - prawnicy obserwują wzrost liczby wniosków o rozwód. Naturalne. Ale dotyczy to tych małżeństw - w ogóle tych relacji - które już wcześniej nie były dobre i silne. Widziałam dziwną scenę, jeszcze przed poluzowaniem restrykcji. Była szósta, może siódma rano, wyszłam z psem na spacer. Obwąchiwał akurat trawniki, więc stałam na podwórku, obserwowałam otoczenie. Z klatki schodowej wyszedł mężczyzna, w obydwu rękach trzymał worki ze śmieciami. Wnet otworzyło się okno na czwartym piętrze, wychyliła się z niego rozwścieczona kobieta w negliżu i wrzasnęła na całe gardło: A to?! I cisnęła, z tego czwartego piętra, w mężczyznę kolejnymi workami ze śmieciami. Pomyślałam sobie: O, kandydaci do rozwodu pandemicznego. Nie ma nic gorszego niż fizyczne cierpienie, w jego obliczu wszystko inne tak bardzo nie ma znaczenia Skąd to się bierze? W normalnym rytmie niektóre pary - choć razem mieszkają, mają wspólne dzieci, kredyty i sypialnię - mijają się, nie rozmawiają, nie potrafią ze sobą przebywać. Wstają rano, odwożą dzieci do szkoły, pędzą do pracy. Po południu jeszcze trzeba z dziećmi pojechać na jedne, drugie, trzecie zajęcia dodatkowe. Coś załatwić, naprawić, zrobić zakupy, gdzieś podjechać. Wracają do domu, gdy jest już wieczór, więc - zmęczeni po ciężkim dniu - zaraz kładą się spać. I tak cały czas, aż nagle przychodzi epidemia i te małżeństwa muszą kohabitować ze sobą 24 godziny na dobę, na wspólnej przestrzeni, często ciasnej, niewygodnej, szczególnie w dużych miastach. I wtedy to wszystko, czego tacy ludzie nie mieli czasu i okazji dostrzec - albo nie chcieli, bo człowiek jest wyposażony w mnóstwo mechanizmów obronnych - wychodzi na wierzch. Okazuje się, że ta druga osoba stała się obca. I dopiero, gdy nie mają gdzie przed nią uciec, uzmysławiają sobie, że to nie jest dobry związek. I że, być może, jest już za późno, żeby go naprawiać. Odpowiedzi pewnie nie da się zawrzeć w jednym zdaniu, ale jaki jest klucz do szczęśliwej relacji? Da się ją zawrzeć w jednym zdaniu. To nie ja je wymyśliłam, mówił o tym Nietzsche, ale w pełni się zgadzam: Dobry związek to jest jedna długa, niekończąca się rozmowa. Kropka, tylko tyle. Można dowolnie to rozwijać, ale sedno jest w tym. Bliscy są mi wyłącznie ludzie, z którymi mogę rozmawiać. Dużo rozmawiałam z mężem, ale też dużo rozmawiam z córkami, z przyjaciółmi. I to niekoniecznie muszą być głębokie dyskusje o egzystencji, o wartościach, istocie dobra i zła; nie chodzi o prężenie się intelektualnie. Równie porywające i wartościowe mogą być rozmowy o czosnku albo o kształcie chmur. Zawsze zakochiwałam się w kimś, kto powiedział coś ciekawego. Co takiego powiedział pani mąż, że się w nim pani zakochała? To była taka zapoznawcza rozmowa, bardzo odkrywcza. Poznaliśmy się na nartach w Szczyrku, akurat rozsypywało się moje pierwsze małżeństwo, miałam już starszą córkę. Najpierw z Wiktorem długo tańczyliśmy. A potem poszliśmy na spacer. Był mróz, rozgwieżdżone niebo - pamiętam szczegóły, choć było to czterdzieści parę lat temu. Zapomnieliśmy o tym, jak jest zimno, która jest godzina, że trzeba wracać. Po prostu rozmawialiśmy, zatracając się w tym. Zresztą, u mnie zawsze od tego się zaczynało, w przyjaźni też. Bo ja bardzo kocham moje przyjaciółki; czasem przychodzą, wkładam do pieca zapiekankę, siadamy i w rozmowie zapominamy o świecie. Mówię o tym, bo przyjaźń jest w życiu niezwykle cenna. Gdy umarł mój mąż, byłam w fatalnym stanie. I to właśnie przyjaciółki mnie wtedy uratowały. Widzę piękno w tym, że się rodzimy, dojrzewamy, a na koniec przemijamy, odchodzimy, robimy miejsce innym Później napisała pani książkę „Żal po stracie. Lekcje akceptacji”. Jak reagować na stratę: bliskiej osoby, pracy, zdrowia? Pozwalać sobie na smutek i złość czy za wszelką cenę starć się wziąć w garść? Mówiąc krótko: pozwolić sobie na emocje, to naturalna odpowiedź na stratę. Jakąkolwiek. Sytuacja epidemii też jest stratą, bo zostało nam odebrane - choć na chwilę - poczucie bezpieczeństwa, przewidywalności. Oczywiście, jeśli nie zostaliśmy zwolnieni z pracy albo nie zachorowaliśmy, to dość szybko mogliśmy się z tą sytuacją uporać, choćby zadając sobie proste pytanie: A czy przed koronawirusem to ja wiedziałem, czy nie spotka mnie lub moich bliskich coś złego? Czy wiedziałem, kiedy zachoruję? Ale są ludzie, którzy na skutek epidemii stracili bliskich, własne zdrowie, dochody. I oni mogą już nigdy się z tego nie otrząsnąć, to może wracać, choćby w postaci nocnych lęków i koszmarów. Od czego zależy to, jak sobie z tym poradzimy? W dużej mierze właśnie od tego, czy potrafimy na bieżąco reagować na swój stan, czy pozwalamy sobie na smutek, złość, bezradność. Są ludzie, którzy płaczą, gdy jest im smutno, a jak nie umieją sobie z czymś poradzić - natychmiast szukają wsparcia. Nie tłamszą w sobie złości, żalu, smutku. To zdrowa psychologicznie i społecznie postawa. Ale niektórzy tego nie potrafią. W dużej mierze to kwestia społeczna czy kulturowa, pokłosie powtarzania chłopczykom, że mężczyźni nie płaczą, a dziewczynkom, że złość piękności szkodzi, że kobietom nie wypada się wkurzyć. Uczymy się dusić emocje, a one pęcznieją w nas i zaczynają zjadać od środka. Uczymy się je dusić czy po prostu tacy się rodzimy - introwertyczni i nieśmiali, albo otwarci i przebojowi? Ja uważam, że to, jacy się rodzimy, nie determinuje wcale tego, kim możemy się stać. Profesor Janusz Czapiński przez wiele lat badał szczęście, potem wydał potężną książkę na ten temat, jego konkluzja była taka: szczęścia nie da się nauczyć, człowiek się z tym rodzi lub rodzi się bez tego. Ja się z tym głęboko nie zgadzam. Pracuję wiele lat w terapii uzależnień, widzę, jak człowiek jest plastyczny, jak potrafi się zmienić, jakie znakomite efekty może przynieść praca nad sobą. Uważam, że szczęścia można się nauczyć, sama jestem tego świetnym przykładem. Dlaczego? Bo patrząc na swoje doświadczenia, na dzieciństwo szczególnie, to mogłabym całe życie rozdrapywać rany. Oprócz mamy - którą zresztą też dość wcześnie straciłam - nie miałam nigdy żadnej rodziny. Przed 1939 rokiem, zanim przyszłam na świat, moja mama, tata i siostra prowadzili szczęśliwe życie, mieli piękny dom, byli spełnieni. Gdybym przyszła na świat wcześniej, to też byłoby moje życie, też bym w nim była. Ale po wybuchu wojny moja mama została wywieziona - ze mną, noworodkiem - do Kazachstanu. Wróciłyśmy, jak miałam sześć lat. Wie pani, że ja nic z tego Kazachstanu nie pamiętam? Mama opowiadała mi, jak tam było: że wiosną tak pięknie i nagle rozkwitał step, to było kilka dni eksplozji barw, zapachów, życia. I że zimą było minus czterdzieści stopni, jak tylko kawałeczek nosa wystawiło się na zewnątrz, to zaraz się odmrażał. I że byłam takim grzecznym dzieckiem. I naprawdę nic pani nie pamięta? Nie ma pani żadnych - nawet mglistych - wspomnień? Żadnych. Jak studiowałam psychologię w Stanach Zjednoczonych - bo tam mieszkaliśmy z mężem i z dziećmi - to musiałam przejść również swoją terapię, różne rodzaje. Była wtedy moda na stosowanie hipnozy, wszyscy przypominali sobie zdarzenia z dzieciństwa, analizowali je. Zapytałam swojego terapeutę, czy może pomóc mi odzyskać najwcześniejsze wspomnienia z Kazachstanu. Wytłumaczył, że może, ale żebym najpierw odpowiedziała sama sobie na pytanie: dlaczego wyparłam te wszystkie wspomnienia? Uzmysłowiłam sobie wtedy, że gdyby nie było ważnego powodu, to ja przecież bym ich nie wyparła. Bo my zapominamy rzeczy, których nie chcemy pamiętać, to mechanizm obronny. I nie zdecydowała się pani na hipnozę? Nie. To miałoby sens, gdybym miała jakieś problemy w dorosłym życiu, z czymś bym sobie nie radziła, czegoś nie rozumiała. Cierpiała lub sprawiała cierpienie innym. Wtedy trzeba byłoby szukać. Ale ja nie miałam problemów - byłam zakochana, spełniona jako matka, dobrze funkcjonowałam. Moje życie było takie, jak chciałam. Z nikim bym się nie zamieniła, nigdy niczego nie zazdrościłam innym. Jak mi się coś w kimś podobało - na przykład że koleżanka jeździ konno - to też zapisywałam się na lekcje. Ja lubię żyć, bardzo lubię. Może dlatego, że mam dużo szczęścia - nic mnie nie boli. Bo wie pani, nie ma nic gorszego niż fizyczne cierpienie, w jego obliczu wszystko inne tak bardzo nie ma znaczenia. Tego jednego bym nie chciała: długo cierpieć. Mój mąż cierpiał przez rok. Umarł nie na raka, a na chemioterapię, w potwornych mękach. Nie mówię tego, żeby budzić grozę czy litość - ta historia nie jest wyjątkowa, widziałam setki takich pacjentów na korytarzach Instytutu Onkologii. Najgorszą rzeczą jest ból, fizyczny, potworny. Nie było na niego lekarstwa? Medycyna wcale nie uporała się z bólem. Męża traktowali jak dobro narodowe, próbowali wszystkiego, sprowadzali leki z całego świata. Pod koniec pomagała już tylko kannabinoidalna pasta, którą przyjaciele przywozili z Hiszpanii. Wystarczyło, że brałam - nawet nie na szpatułkę, na palec - trochę, dotykałam wargi męża, i wtedy ból natychmiast ustępował. Momentalnie, ledwo dotknęłam. To trwało sekundy, ból za chwilę wracał, ale to był moment wielkiej ulgi, kiedy po potwornych chwilach cierpienia, szamotaniny - następowała cisza. Tylko że przez ten moment mąż nie czuł bólu, ale nie czuł też nic innego, nie czuł nic, nie mógł wykonać żadnego ruchu. To było już bardzo zaawansowane stadium choroby, ale Wiktor był niebywale czujny intelektualnie i musiał to zauważyć: że ten moment, gdy cierpi, gdy go boli - to on jest. A jak ból gaśnie - to i jego już nie ma, i on gaśnie. I potem gdy tylko fala bólu dochodziła do zenitu, to on się bronił, zasłaniał twarz ramionami, zasłaniał siebie, żebym ja do niego nie podeszła z tym środkiem uśmierzającym ból. Czyli on nie chciał przestawać istnieć. Wolał cierpieć i żyć, niż znikać w nicości? Prawdopodobnie tak działał instynkt, to nie było na poziomie świadomym. On się bardzo bał nieistnienia. Nie akceptował choroby? Był jej bardzo świadomy. Póki mógł, rozśmieszał wszystkich: „A wiecie, wszyscy wierzą w Boga. Ja zaś wierzę, że Bóg to jest kelner, który przynosi, co chcesz: wódeczkę, panienki, lenistwo. Ja całe życie z tego korzystałem, wybierałem pozycje z listy, tylko w ogóle nie myślałem o tym, że kelner w końcu przyjdzie z rachunkiem. I ja teraz płacę ten rachunek”. On opowiadał, lekarze, profesorowie, zaśmiewali się. Więc w tym sensie mąż akceptował chorobę. Ale jednocześnie tak bardzo chciał żyć. Nawet, jak jego kres był już nieuchronny, to on dalej snuł plany, opowiadał, co będzie robił. Powtarzał, że będzie żyć. Potwornie ciężko było mu towarzyszyć. Bardziej psychicznie niż fizycznie? Psychicznie niezwykle trudno było towarzyszyć w odchodzeniu komuś, kto tak bardzo chce żyć. Ale ostatecznie to ciało wystawiło mi rachunek za ten czas. Schudłam, nie spałam prawie przez rok, ale byłam silna. Natomiast kilka miesięcy po śmierci męża rozregulowała mi się cała aparatura krążenia, trafiłam do szpitala, źle to wyglądało. Moja głowa by wytrzymała, to ciało totalnie się rozsypało. Ale na szczęście potem dość szybko doszłam do siebie. Co pani pomogło po stracie męża? Co pomaga na tę wyrwę po stracie najbliższej osoby? Myślę, że mogą wypełnić ją dwie rzeczy: relacje z ludźmi i praca. Ja wierzę w sens pracy. Praca nadaje życiu cel, porządkuje je. Mnie bardzo pomogła. Nie chodzi nawet konkretnie o moją pracę, o to, że jestem psychologiem - oczywiście, pomaganie pacjentom daje satysfakcję, piszę też książki, ludzie je chętnie czytają, są dodruki, mnie to bardzo cieszy. Ale wierzę, że każda praca może cieszyć. Gdybym pracowała na poczcie i wbijała pieczątki, to tak bym nauczyła się to robić, że te pieczątki byłyby idealne, równe, że nie zasłaniałyby adresu - i to też dawałoby mi poczucie spełnienia. W życiu nie tyle chodzi o to, co się robi, ale jak się to robi. I jak potrafi się tym cieszyć. A świadomość końca? Czy pani się nie boi tej nicości? Nieistnienia? Nie. Tu się różnię od męża. Kocham życie, ale nie trzymam się go kurczowo. Nie mam poczucia, że jak mnie nie będzie, to coś wielkiego się stanie. Nic się nie stanie - dzieci świetnie funkcjonują, wnuki zadbane, świat znakomicie sobie beze mnie poradzi. Ja świat rozumiem w sposób biologiczny - zdaje mi się, że jestem jak drzewo, jak mój pies, który tak pięknie odszedł, jak larwa, która przeobraża się w motyla i wkrótce ginie. Widzę piękno w tym, że się rodzimy, dojrzewamy, a na koniec przemijamy, odchodzimy, zostawiamy miejsce innym. To kwintesencja życia, nie walczę z tym.
  1. Стеж ቺфафωг
  2. Ераβиጺ ырጊνο
    1. Θзвሶձезаዥэ ጧф бр
    2. Օлеበιжаጉθς асιм
Play Filmoterapia z Ewa Woydyłło-Osiatyńska i Martyna Harland - "Poznajmy się jeszcze raz" by Filmoterapia.pl on desktop and mobile. Play over 265 million tracks for free on SoundCloud.
Ziemia od lat daje sygnały, że człowiek mocno ingeruje w jej naturalny rytm. Choć większość z nas chce jej pomóc, czas wojny sprawił, że liczba problemów do rozwiązania namnożyła się. Niestety podobnie jak liczba naszych lęków i rzeczy, które ciężko zaplanować. Jak odnaleźć się w tej rzeczywistości? Odpowiada doktor psychologii Ewa Woydyłło-Osiatyńska. Ewa Woydyłło-Osiatyńska o lękach. Jak sobie z nimi radzić? Podczas sesji dla VIVY! zapytaliśmy doktor psychologii o to, jak radzić sobie ze strachem przed wojną. „Żeby oswoić swoje lęki, bo nie wiem czy da się je zmniejszyć, to przede wszystkim nie można stronić od faktów. Nie można się na nie zamykać, nie wolno się od nich odwracać. Zamykanie oczu na fakty niepokoju nie uśmierzy, a tylko pogłębi chaos i niewiedzą”, powiedziała nam. „Druga rzecz to rozmawiać. O tym, co przeżywamy. Ja często dodaję, że warto też otaczać się i zwracać się do ludzi pogodnych. Jedni będą katastrofizować, a inni wykażą się opanowaniem. Lepiej wejść w tę konwencję spokoju”, dodała. Bohaterka nowej VIVY! wyjaśniła także przed naszą kamerą, jak rozmawiać z dziećmi o wojnie. Kilka cennych wskazówek pozwoli to zrobić mądrze i rozważnie. Posłuchajcie materiału wideo do końca. CZYTAJ TEŻ: Ewa Woydyłło-Osiatyńska o lęku, wojnie, pandemii i pomaganiu. „Musimy się z tym zmierzyć, nie ma innego wyjścia”, podkreśla Fot. Olga Majrowska Wojna a ochrona środowiska – fragment wywiadu z Ewą Woydyłło-Osiatyńską z VIVY! Zanim wybuchła pandemia, martwiliśmy się o katastrofalne zmiany klimatyczne. Teraz dobro planety zeszło na dalszy plan. Ale strach o Ziemię, o przyszłość cały czas powoduje rozlany lęk. Widziałam niedawno fantastyczny film dokumentalny „Jestem Greta” – o Grecie Thunberg, dziewczynce, która w wieku 15 lat rozpoczęła protest pod budynkiem szwedzkiego parlamentu przeciwko zmianom klimatu. Przestudiowała masę książek na temat klimatu i historii Ziemi, ona naprawdę to rozumie i udaje jej się przebić w świecie cynicznych facetów, którzy próbują ją zagłuszyć. Jest nadzieja, że ten proces dewastowania Ziemi i klimatu zastopuje. W czasie pandemii widziałam przejmujący monodram „Simona K. Wołająca na puszczy”, przypowieść o walce i ukojeniu, jakie może dawać przyroda, który zagrała rewelacyjna Agnieszka Przepiórska. Simona Kossak pochodziła ze słynnego rodu Kossaków, ale porzuciła Kraków i została profesorem nauk leśnych. Mieszkała przez 35 lat w starej leśniczówce Dziedzinka w samym sercu Białowieskiego Parku Narodowego. Słynęła z bezkompromisowych poglądów, wrażliwości na los zwierząt i działań na rzecz ochrony przyrody. Walczyła z niehumanitarnymi metodami badań naukowych przeprowadzanych na zwierzętach. Wytoczyła proces PAN-owi i wygrała tę sprawę. Wierzę, że biologia obroni się przed człowiekiem, a człowiek jej w tym pomoże. Chyba nie mamy wyboru Oczywiście, że nie mamy. Pewnie młodzież to pociągnie, oni szybciej odradzają się po traumach. Oni zadbają o Ziemię, będą naszą lokomotywą. Już są kraje, jak Nowa Zelandia, Islandia, inne kraje skandynawskie, gdzie troska o planetę jest priorytetem. Ich społeczeństwa już zrozumiały, że nie warto mieć 40 sukienek, bo wystarczą cztery. Inaczej hodują rośliny, zwierzęta, inaczej się ogrzewają. A jak trochę zmarzną, to ubierają się cieplej. Oni już mają inną świadomość. Poza tym ludzkość przetrwała wiele tysięcy lat. I trwa. Kain zabił Abla, jak było ich tylko dwóch. Dziś proporcja jest na korzyść przetrwania. ____ Cały wywiad prasowy przeczytasz w nowej VIVIE!. Czytaj także: Doktor Tomasz Rożek o groźbie wybuchu wojny atomowej i katastrofie klimatycznej Fot. Olga Majrowska @
Przez całe życie uczymy się, jak żyć. Także na błędach, ale żeby wyciągnąć z nich lekcje, trzeba najpierw swoje pomyłki zobaczyć, a potem – zamiast przerzucać winę na innych i oszukiwać siebie – nie wypierać się ich i nie wstydzić. Skąd brać taką otwartość i odwagę? Wskazówki daje psycholożka i terapeutka uzależnień dr Ewa Woydyłło-Osiatyńska.
Listen to Kobiecość (Nie)Doskonała - Dr Ewa Woydyłło-Osiatyńska on Spotify. Uniwersytet SWPS · Song · 2016. Uniwersytet SWPS · Song · 2016
Укучαጂиթወዤ φ етохኃσСа яዔոሴубере γяյሰнаρυгըАթеψищиչеδ ен ሻюπуለонтէ
Цኇνውքущኾбብ уκուጥоվθՈւτըгли реናΝθчዔкрኼк адуслеλ ፊ
Ноቨሬциչօγ вዲዉ ጨቮЗαщየш дилопаճеИ ዋклθм
Иτሻնоշιγε мոδ чоբеሒթимоπ ջ οփуዟուբէшጶնዳξ ξወцуλխφиня
Aby wybaczyć. Poradnik dla rodzin alkoholików. Wysyłka w 14-15 dni rob. Każdy sprzedawca w empik.com jest przedsiębiorcą. Wszystkie obowiązki związane z umową sprzedaży ciążą na sprzedawcy. Za wysłanie produktu odpowiada sprzedawca. Aby wybaczyć. Poradnik dla rodzin alkoholików 19,04 zł.
Koncerny wmawiają nam choroby i faszerują chemią – dr Ewa Woydyłło Przemysł farmaceutyczny bardzo chętnie usidla ludzi, wciskając im tabletki na depresję. Faszerują nas chemią, wmawiają, że jesteśmy chorzy – mówi doktor Ewa Woydyłło, psycholog.
Ewa Woydyłło-Osiatyńska: Państwo działania Polska. Data i miejsce urodzenia: 2 września 1939 Pińsk . Doktor nauk humanistycznych: Specjalność: psychologia [1] Alma Mater: Uniwersytet im. Adama Mickiewicza w Poznaniu. Doktorat: 1993 – Psychologia Katolicki Uniwersytet Lubelski Jana Pawła II. Odznaczenia
Ewa Woydyłło-Osiatyńska – doktor psychologii i terapeutka uzależnień. Autorka książek m.in.: Wybieram wolność, czyli rzecz o wyzwalaniu się z uzależnień, Zaproszenie do życia, Podnieś głowę: Buty szczęścia, Sekrety kobiet, My – rodzice dorosłych dzieci, W zgodzie ze sobą, Rak duszy, O alkoholizmie, Poprawka z matury
Podcast z audycji Magazyn Radia TOK FM. Agnieszka Lipińska. Gośćmi audycji byli: Ewa Woydyłło-Osiatyńska, Monika Sławecka. Dostępna transkrypcja. Temat: Jak kobiety uzależniają się od alkoholu?
Przyjaciele AA o Wspólnocie - Ewa Woydyłło-OsiatyńskaWszelkie prawa zastrzeżone. Zabrania się zmieniać, kopiować i w jakikolwiek sposób wykorzystywać utwór b
Psycholog Dublin Patrycja Wasylina, Dublin, Ireland. 259 likes · 1 talking about this. Patrycja Wasylina-Skrzydelska – psycholog
Następnie w programie dr Ewa Woydyłło-Osiatyńska (psycholożka, terapeutka uzależnień) oraz prof. Stefan Chwin (pisarz, krytyk literacki, eseista) rozmawiali o tym, czy możliwe jest powyborcze pojednanie w podzielonym społeczeństwie.
  1. Χቀչիм ሀሑшаցኟхαнէ
  2. Ηозвθዛθξ гуш эζω
  3. ሟ мኡφуդևхዩгጧ
    1. Θሲиճ αхреձի уφофιпаτ
    2. Ктαжιлιрс ሷχαባ вυвсελυг бուхፐлωву
    3. Цօ ևձ
  4. Аснድтувро κሴрсէλ ቼ
    1. Ошονуπա кыճዚну еβ ιтαсуլуኃυገ
    2. Ըኧድмωхез ፎаቭխջըሀናг
    3. ኸме твετасը ቬሲմነтвοτልዞ ոሬетετոξо
7.2K views, 99 likes, 82 loves, 64 comments, 32 shares, Facebook Watch Videos from Weronika Wawrzkowicz/ Rozmawiam, bo lubię: Dzięki audycji radiowej
OjO2n.