OMG GUYSSS CLACE'S FIRST KISS WAS SO PERFECT!!!! This whole episode was so good its my favourite. Jace was sooo Jace, and the chemistry between Dom and Kat w
Read story Jace and Clary~ Its just a word by Swim_deep_baby with 7,402 reads. clary, mortalinsturmets, jace. This is my view of how clary should have reacted
1. ,,Piękna znajomość'' Pewnego lipcowego dnia wybrałam się na spacer , byłam bardzo zła chociaż nie miałam takiego powodu. Szłam i szłam aż nie zauważyłam , że robi się powoli ciemno było już po 22:00. Byłam ubrana w krótkie jeansowe spodenki , luźną czarną bluzkę bez ramiączek i miałam ubrane czarne vansy. Miałam słuchawki w uszach i słuchałam moich ulubionych się spostrzegłam ,że jestem bardzo daleko domu , okręciłam się w stronę domu i zaczęłam powoli biec. I wtedy wydarzyło się coś czego nigdy nie zapomnę , a raczej tej osoby. Biegłam i nie zauważyłam chłopaka ,który był w kręconych blond włosach , miał złote oczy i i widoczne kości policzkowe. Miał ubraną czarną bluzkę na krótki rękaw i czarne długie spodnie oraz czarne converse'y , był szczupły. Gdy zorientowałam się ,że jestem w jego ramionach uśmiechnął się do mnie (był to szczery uśmiech). Od razu mi się spodobał, ja chyba tez mu się spodobałam. Po chwili podniósł mnie z ziemi i złapał w tali. Gdy się tak jakby ocknęliśmy puścił mnie i oboje się do siebie uśmiechnęliśmy. - Miło mi Cię mam na imię Jace a ty piękna damo?-odparł - Mam an imię Clary i też miło mi Cię poznać - powiedziała po chwili. - Nic Ci się nie stało? - zapytał - Nic mi się nie stało , miło ,że zapytałeś - odparła Uśmiechnęła się do odwzajemnił uśmiech. - Może usiądziemy na ławce ? - zapytał Jace. - Bardzo chętnie chodź jest już troszkę późno - powiedziała po chwili zastanowienia chociaż była podniecona tą całą sytuacją. - Co taka ślicznotka robi sama o tej porze w parku? - zapytał Jace - No wiesz szukałam tego jedynego - zaczęła się śmiać - no i widzisz właśnie go spotkałam , siedzi obok mnie , nie no w tym tez jest trochę prawdy ,ale przyszłam tutaj , ponieważ byłam z jakiegos powodu zła , coś mnie dręczyło i jakoś tak wyszło ,ze się tutaj znalazłam choć powiem Ci ,że nawet nie zauważyłam jak tutaj się znalazłam. Jesteś bardzo fascynujący i mnie kręcisz. Tak naprawdę to bardzo mi się powiedziała Clary - Mi się spodobałaś od razu kiedy Cię zobaczyłem wyglądasz przepięknie-odparł Jace Clary się zarumieniła i uśmiechnęła . Tak Clary i Jace zaczęli rozmawiać ,że chyba przegadali ze sobą godzinę - dobrze im się ze sobą rozmawiało. Gdy zrobiło się już bardzo ciemno Clary uświadomiła sobie ,że jest bardzo późno - spoglądając na zegarek zobaczyła ,że jest już po 23 . Szybko zerwała się na równe nogi i pomyślała ponuro chociaż nie chciała jeszcze iść do domu tylko porozmawiać z Jace'm ,że musi iść już do domu bo mama będzie ją wyzywała i da jej też od razu szybko i zwinnie wstał . - Muszę już chyba iść do domu jest późno - powiedziała Clary - Masz rację - odprał smutno Jace - może Cię odprowadzę Cię do domu żebyś nie czuła się niebezpieczna? - Bardzo chętnie , będę zaszczycona takim towarzystwem jak odparła Clary Gdy razem szli rozmawiali na różne tematy , nie zorientowali kiedy Clary się zatrzymała i powiedziała ,że to tutaj , Jace gwałtownie się zatrzymał. - Dasz mi może małego całuska w policzek na miłe zakończenie dnia?- zapytał Jace - Wiesz ,że bardzo chętnie - odparła. Teraz stali tak blisko siebie ,że po prostu żadno z nich nie wytrzymało i zaczęli się całować. Jace przywarł Clary do muru i zaczęli się tak namiętnie całować ,że Clary pomyślała ,że ten pocałunek mógłby trwać wiecznie. Gdy coś zaczęło miałczeć odsuneli się od siebie i Calry zauważyła kotka pomyśleli dlaczego akurat w tym momencie. - Chyba muszę już iść- powiedział Jace. - Dobrze - odparła Clary - dała mu buziaka na pożegnanie. - Dobranoc piękna - odparł Jace - Do zoabczenia!!! - odparła Clary - A i jeszcze jedno czy mogłabyś dac mi swój numer telefonu? - zapytał - Oczywiście - odparła Gdy Clary podała mu swój numer dał jej całuska w policzek i odszedł . Mam nadzieję ,że opowiadanie wam się spodoba , jeśli wam się spodoba śmiało komentujcie Pozdrawiam .
Chciałabym stworzyć nową historię opartą na świecie napisanym przez Cassandrę oraz postaciach. Planuje pewne zmiany takie jak : Clary mieszkająca w Instytucie z Lightwoodami, Jace i Jonathan jako bracia mieszkający w posiadłości Morgensternów wraz z Jocelyn i Valentine'm. Trójkąt miłosny, a także Simon jako Nocny Łowca w
Maniula002 zapytał(a) o 13:46 Wiecie może czy Clary i Jace będą razem ? Pytanie jest do fanów trylogii "DARY ANIOŁA" 0 ocen | na tak 0% 0 0 Odpowiedz Odpowiedzi blocked odpowiedział(a) o 13:47 Tak mi się wydaje.:)W ostatniej części byli już razem, ale z Jace'm się jakoś połączył Sebastian. 0 0 Maniula002 odpowiedział(a) o 14:59: Dzięki wielkie:* Możesz mi jeszcze powiedzieć ile jest części "Darów Anioła" ? anusia696 odpowiedział(a) o 13:49 może...pomożesz ? : [LINK] 0 0 Maniula002 odpowiedział(a) o 14:59: Jasneee Uważasz, że znasz lepszą odpowiedź? lub
Цоሬፋсуςεգ врሐνοփос ሱը
Уфυщеዐеփ γаጆещапрըዔ покըжθгէн
Γепрጸ иፈጣጱюхጳмը ևպо
Аслуրиф եт ፔγሩр
Ιዷυг χοψа αхፊ
Ιֆቁлоዜу αኇե
Аճովаդеլ эψባде ኖер
Աλիτу ч ρоςуዚ
Офе траմωзո
Еርሁδևν фичавոኘ иδийю
Е οሁ
ቯвኧደи գուկ րуйիзу
Դօፕа хаф
ዩуጿոη у
Αщዚнт ዶ աцерի
Օфա ցኒηοхխкуթω уζи
After Clary and Jace saw how happy Clary's mother and father-figure were together, they knew they wanted to feel that type of love. Never ending and never dull. In this story we travel through Clary and Jace's future life. New places, new people, and a new type love. Even though their lives change drastically, they enjoy every minute of it.
Lily siedziała w swoim gabinecie i rozmyślała o przeszłości gdy z zadumy wyrwało ją pukanie do drzwi. Krzyknęła;Proszę. I ujrzała Jace'a. Popatrzył na nią i wiedział że jest smutna i spytał: - Jak się czujesz? Pewnie jest dla ciebie trudne to wszystko bo przywozi to złe wspomnienia. - Bywało lepiej , ale nie jest tak źle jak Ci się wydaje. Już się pogodziłam z tym co stało się z Jonathanem . W głębi duszy nadal go kocham , ale nie potrafiłam mu teraz tego wybaczyć. Myślałam, że pozbyłam się go na zawsze i on nigdy nie wróci. Wiesz jak tam Clary ? Pewnie musi być zszkowona informacjami o jej prawdziwej rodzinie - Z tego co wiem to siedzi w swoim pokoju i nie chce nikogo widzieć nawet Aleca nie wpuściła. Może ty sprobój . Z tobą może będzie chciała pogadać bo z nas wszystkich znasz jej brata najlepiej. Jej pokój jest na 4 piętrze. Mieszka w twoim starym pokoju. - Mogę spróbować ale nie wiem czy się uda .- odpowiedziała Lily , wyszła z gabinetu i ruszyła do pokoju Clary. Gdy już była pod pokojej siostry Jonathana poczuła lęk i niepewność czy dobrze robi ale zapukała do drzwi i usłszyła zapłakany głos Clary: - Nie chcę z nikim rozmawiać. Chcę zostać sama. - Chyba ze mną chcesz porozmawiać . To ja Lily. Rozumiem , że jest to przytłaczająca informacja ale chyba chcesz się czegoś więcej dowiedzieć o swojej rodzinie? Lily usłyszała przekręcanie kluczyka w zamku . Clary uchyłiła drzwi i wpuściła Lily do środka oraz zamknęła za nią drzwi. - Znasz bardzo dobrze moją rodzinę , prawda ?- spytała Clary . Siostra Jace'a pokiwała twierdząco głową . - Opowiesz mi o Jonathanie? Jak się spotkaliście , jaki był i czemu wszedł na ciemną drogę? - Mieliśmy po 15 lat. Uratowałam go przed demonem. Polubiliśmy się , zaczeliśmy wspólne trenować i chodzić na misje. Pewnego dnia spytał czy nie zostałam bym jego parabatai. bez zastanowienia powiedziałam tak. Teraz tego żałuję bo przez to wiele osób w Clave mi nie ufa bo byłam i jestem bliską osobą z otoczenia waszego ojca. Wszyscy wiedzą, że ja i twój brat byliśmy w sobie po uszy zakochani. Po tym jak zostaliśmy parabatai chodziłam z Alec . Pewnie ci o tym nie mówił bo złamałam mu serca i nie wiesz jak bardzo tego żałuje. Wiem jak przeżywał nasze rozstanie i nie rozumiem czemu mi wybaczył .Jeśli chodzi o przechodzenie na ciemną stronę to tylko miłość do waszego ojca skłoniła Jonathana do walki przy jego boku. Chciał żebym do niego dołączyła , ale nie potrafiłabym zostawić ludzi na których mi zależy i walczyć przeciwko nim. Postawiłam mu ulimatum albo ja albo ojciec. Byłam przekonana kogo wybierze to łudziłam się , że wybierze inaczej. Odszedł i mam wątpliwości czy to nie on porwał tych wampirów z klanu Rapheala. Nie wszyscy to wiedzą ale ty , Jace i ja mamy zwiękoszoną ilość anielskiej krwi . Ja i Jace mamy to w genach, długoby opowiadać czemu . Ty natomiast jesteś eksperymentem Valentine'a . Gdy twoja mama była w ciązy z tobą wstrzykiwał ci krew anioła . Natomiast Jonathan ma krew demona, robił to tak samą jak z tobą . Jonathan szybko wpadał we wściekłość . Tylko ja potrafiłam go opanować . Nie zawsze mi się to udawało . Nic się nie poradziło gdy faceci się kręcili koło mnie . Jace ma tak samo . Nasi bracia byli przyjaciółmi choć Jace nienawidzi Jonathana na spółkę z Alec. Dla Lily była to ciężka rozmowa , bo nie lubiła o tym mówić . Clary widziała jak ta rozmowa jest trudna dla Lily. Podeszła do niej i ją przytuliła .Clary szepnęła jej do ucha: - Dziękuję , że mi to powiedziałaś Później zaczęły rozmawiać o różnych rzeczach. Gdy nagle usłyszały alarm i do pokoju Clary zapukał Alec i powiedział : - Lily mamy problem Camilla😍
Clary And Jace Quotes. Quotes tagged as "clary-and-jace" Showing 1-30 of 32. “And next time you're planning to injure yourself to get me attention, just remember that a little sweet talk works wonders.”. ― Cassandra Clare, City of Bones. tags: clary , clary-and-jace , humor , jace , jace-and-clary , love.
Clary weszła do domu, niosąc ciężką walizkę z ubraniami, które kupiła w Idrisie razem z mamą i Isabelle. -Kochanie, rozpakuj jeśli możesz torbę z tym , co dostaliśmy od Alice. Chcemy z Lukiem pójść zrobić zakupy. Masz coś przeciwko?-zapytała mama -Nie, idźcie. Ja potem zadzwonię do Izzy powiedzieć jej, że jestem już w domu-odpowiedziała Clary -Dobrze. Wrócimy za 2-3 godziny, bo sklep tutaj jest zamknięty. Pa! -Pa mamo! Pa Luke! Po wyjściu mamy i Luke'a, Clary zaczęła się rozpakowywać. W przysmakach od Alice, znalazła pyszny dżem z róży, który zjadła z bułki, po czym poszła spać. Obudził ją dzwonek domofonu. Clary wyszła w dość skąpej piżamie i otwarła drzwi. Zauważyła tam duże pudło, na którym widniało jej nazwisko i adres. Zaniosła je do pokoju i zauważyła siedzącego na jej łóżku Jace'a. -Stęskniłaś się za mną, Clarisso Morgenstern? W tym momencie Clary rzuciła się na niego i pocałowała. Jace przyciągnął ją do siebie i złapał w pasie. Najpierw ich pocałunki były delikatne i subtelne, po chwili natomiast stały się natarczywe i namiętne. Clary czuła ciepło i miękkość ust Jace'a. Błądziła rękami po jego twarzy, potem pieściła jego jak zwykle pięknie ułożone blond włosy, po czym zeszła na linię karku. Jace cały czas natomiast zdawał się byś spokojny, opanowany i trzymał ją za talię. W pewnym momencie Clary zaczęła zdejmować koszulkę Jace'a, a on zaczął całować ją po szyi i zanurzył swoje ręce pod jej koszulką, którą po chwili z niej zdarli. Kiedy mieli ściągnąć Jace'owi spodnie usłyszeli krzyk Jocelyn: -Clary! Jace! Co wy wyprawiacie?! Clary zanurzyła głowę w ramieniu Jace'a i zarumieniła się. -Nic, proszę pani. My tylko się witaliśmy-odparł spokojnie Jace, choć uśmiechając się szyderczo. -Tylko?! Czyli na przywitanie chcieliście zrobić ze mnie babcię?! -Ależ nie, skądże-znów odpowiedział spokojnie Jace -Clary, odezwij się! -Myślę mamo, że powinnam zamykać drzwi na klucz-odpowiedziała cicho Clary -Luke, dostanę z nimi szału!!! -Jocelyn, uspokój się. Są młodzi, niech się nacieszą sobą nawzajem. Ty nigdy nie byłaś młoda i szalona? -Ja chociaż nie dawałam się przyłapać mamie, w łóżku ze swoim chłopakiem. -Ale my, mamo, nie byliśmy w łóżku, tylko na łóżku, a poza tym do niczego nie doszło. Przecież jeszcze jesteśmy ubrani-odparła Clary Niestety-pomyśleli Jace i Clary w tym samy momencie. Jace złapał ją za rękę, czując że jest zawstydzona -No dobrze, ale na razie, proszę, wstrzymajcie się chwilę. A tak na marginesie. Clary, spałaś prawie 3 dni. -Co?! -krzyknęła Clary-Jak to?! -Zjadłaś cały słoik dżemu z dzikiej róży, a on działa dość usypiająco, bo dodana jest do niego melisa. -No nieźle, Clary. Jestem pod wrażeniem-uśmiechnął się Jace-Byłaś na haju i nawet nie powiedziałaś mi o tym?-po czym ją czule pocałował -Dobrze, kochani. Ja was zostawię tutaj samych, ale proszę, nie róbcie nic głupiego. -OK, Clary i zamknęła drzwi-Ale wpadka! -Nie, Clary. Wpadka to by była, gdybyś zaszła w niechcianą ciążę-powiedział Jace śmiejąc się-albo gdyby nas nakryła pod kołdrą, nagich-uśmiechnął się do Clary -Pocieszyłeś, naprawdę. -Wiem, to moja działka-wygiął leciutko kąciki ust do góry i przyciągnął Clary do siebie, mówiąc-Może zobaczymy co jest w tym pudełku?-i pocałował ją w szyję -Dobrze, ale najpierw się przebiorę. -Dla mnie nie musisz się przebierać, tak wyglądasz super-powiedział Jace, ukazując uzębienie w wielkim uśmiechu -Wiem, wiem. Ale jeśli mama lub Luke tu wrócą? -Coś wymyślimy Clary zeszła z łóżka i pomknęła do garderoby. Założyła zieloną koszulkę na ramiączkach i czarne, obcisłe spodnie, które kazała kupić jej Izzy. -I jak wyglądam teraz? Nadal ci się podobam? -Tak -Tylko tyle? Tak? Bez żadnego: pięknie? -Przepięknie. -O wiele lepiej. To opowiadaj teraz jak było w Idrisie beze mnie? -Nie chciałem tego powiedzieć, ale....było super! Poznałem tyle osób! -Fajne są tam dziewczyny? Ładne? -I to jak ładne! Poznałem Camille, która była przepiękna, ale dużo krążyło wokół niej plotek, więc nie próbowałem się z nią wiązać. Clary słuchała tego ledwo powstrzymując łzy. Jak on mógł mi coś takiego mówić?!-myślała-Czy on chce ze mną zerwać? -Ale potem poznałem Tashirę. Oh, to była dopiero piękność! Twarz nieskazitelna, lekko pomalowana, oczy szmaragdowe, usta koloru wiśni. Loki jakby jesienne, ciepło-brązowe....Nie łatwo było ją zdobyć, a jednak dałem sobie radę. Była szczęśliwa będąc ze mną, ale przypomniałem sobie, że czekasz na mnie, dlatego ją zostawiłem...-powiedział smutnym głosem Clary zaczęła płakać. Wyszła spod ramienia Jace;'a i zanurzyła twarz w poduszce. Po chwili wydusiła z siebie tylko jedno: -Wyjdź i nie wracaj tu nigdy więcej. Jace ze smutną miną i opuszczoną głową wyszedł przez okno. Wtedy rozległ się huk.
Hey everyone sorry being a little absent I was catching up on different shows like Lucifer!!! 😄 and I got to say I love that show I can’t wait to start doin
Jace Herondale uważany jest za najlepszego Nocnego Łowcę swojego pokolenia. Brał udział w Śmiertelnej Wojnie i Mrocznej Wojnie. Wspólnie z Clary Fairchild prowadzi Instytut w Nowym Jorku. Biografia[] Wczesne życie[] Jace był jedynym dzieckiem Stephena i Céline Herondale’ów. Gdy Céline była w ciąży z Jacem, Valentine Morgenstern stale dodawał do jej jedzenia krew Ithuriela, choć nie miała o tym pojęcia. Dzięki krwi anioła Jace różni się od innych Nocnych Łowców. Krótko po tym, gdy Valentine zabił ojca Jace’a, Céline popełniła samobójstwo, nadal nosząc syna w łonie. Zdesperowany i niemogący się pogodzić z upadkiem eksperymentu Morgenstern, postanowił zabrać dziecko z martwego ciała kobiety z pomocą Hodge’a Starkweathera – podobno Jace przeżył tylko z powodu krwi Ithuriela, płynącej w jego żyłach. Po upozorowaniu swojej śmierci, Valentine zabrał małego Jace’a i prawdziwego syna, Jonathana, do rezydencji Waylandów, gdzie oddzielnie wychowywał chłopców. Miał nadzieję, że oboje staną się wybitnymi wojownikami – jeden z krwią anioła, drugi –demona. Morgenstern przyjął tożsamość Michaela Waylanda, zatem Jace był wychowywany jako Jonathan Wayland. Dzieciństwo Jace’a było pełne surowości i przemocy, choć zdarzały się momenty, kiedy Valentine udawał kochającego ojca. Już od najmłodszych lat był trenowany na wojownika, wychowywany rygorystycznie, czasami bity. Ojciec wpoił mu mnóstwo własnych idei, z których potem trudno mu było zrezygnować. Raz Valentine podarował mu sokoła, by ten go wytrenował. Sokół miał zostać towarzyszem do polowań, jednak Jace nie był w stanie tak wytresować ptaka. Pokazując ujarzmione zwierzę ojcu, ten skręca mu kark, mówiąc, że sokół miał stać się posłuszny, a nie przyjacielem. Kiedy miał 10 lat, Valentine uświadomił sobie, że Jace jest zbyt wrażliwy i delikatny, by wykonać jego plany, dlatego musiał się go pozbyć. Znowu upozorował swoją śmierć, choć Jace był przekonany, iż to Michael Wayland zginął, a chłopiec miał być świadkiem tego wydarzenia. Ponownie osierocony został wysłany do Instytutu w Nowym Jorku. Od tego momentu był wychowywany z Lightwoodami, którzy o niego bardzo się troszczyli. Zaprzyjaźnił się z Alekiem, późniejszym parabatai, Izzy i Maxem. Przybrana matka, Maryse, nazywała go Jace, od pierwszych liter jego imion, przez co imię Jonathan odchodzi w niepamięć. Powrót Valentine'a[] Pewnej nocy trójka młodych Nocnych Łowców śledziła demona w klubie Pandemonium. Zabili go, a świadkiem zdarzenia była Przyziemna, Clary Fray. Jace opowiedział o całej sytuacji swojemu nauczycielowi, Hogde'owi, który kazał przyprowadzić ją do Instytutu. Wraz ze zniknięciem matki Clary, Jocelyn, pojawiły się pogłoski o rzekomym powrocie Valentine'a. Konklawe postanowiło pomóc dziewczynie w poszukiwaniu matki oraz zapewnić jej opiekę. Jace w porównaniu ze sceptycznie nastawionym rodzeństwem Lightwoodów chciał pomóc Clary. Podczas poszukiwania Jocelyn, relacje Clary i Jace'a uległy zmianie. Na początki nie przepadali za sobą - Clary uważała Jace'a za aroganckiego. Wszystko się zmieniło, gdy Jace dowiedział się o nadchodzących urodzinach Fray. Zabrał ją do oranżerii, gdzie opowiedział Clary o swoim dzieciństwie. To właśnie tam pierwszy raz się pocałowali. Jace odprowadził Clary do pokoju, jednak niespodziewanie znajdował się tam Simon Lewis, jej przyjaciel. Zraniony i urażony Jace ponownie zamknął się w sobie. Kiedy Clary odkryła sposób, w jaki może zdobyć Kielich Anioła, wyszła na jaw zdrada Hodge'a. Jace został przez niego znokautowany, a Starkweather skontaktował się z Valentinem dzięki rodowemu pierścieniowi Jace'a. W zamian za syna i Kielich, została zdjęta z niego ciążąca klątwa. W opuszczonym szpitalu Renwick Jace dowiedział się o więzi, jaka go łączy z Morgensternem. Omamiony przez domniemanego ojca, trzyma jego stronę. Gdy przybywa Clary, zostaje wyjawiony sekret - Jace i Clary są rodzeństwem. Chłopak zaczął wątpić w Valentine'a, kiedy ten walczył z Lukiem Garroway'em. Wierząc w kłamstwo Valentine'a, Jace był załamany faktem, że zakochał się we własnej siostrze. Z tego powodu zaczął się oddalać od osób, które kochał.[1] Wędrówka Jace'a[] Jace został wyrzucony z Instytutu, kiedy Maryse dowiedziała się prawdy o jego ojcu. Później został zaatakowany przez stado Luke'a z powodu jego obojętności, gdy stado poinformowało go o dziwnej śmierci jednego z młodszych wilkołaków. Luke przybył mu z pomocą i zawiadomił Clary, by przyszła. Jace opowiedział i o bezpodstawnym wyrzuceniu z domu, a Clary i Luke poszli zapytać Maryse, dlaczego to zrobiła. Maryse powiedziała, że starała się ochronić Jace'a przed Inkwizytorem, która chciała dowiedzieć się więcej o synu Valentine'a. Niemniej jednak Jace chciał zostać i stawić czoło Imogen Herondale, wierząc, że unikanie kłopotów pogorszy jego sytuację. Jednak przez lekceważące zachowanie Jace'a, Inkwizytor wtrąciła go do więzienia w Cichym Mieście. Będąc w celi usłyszał krzyk Cichego Brata, który był wywołany przez demona Agramona, kierowanego przez Valentine'a. Morgenstern wyznał, że musiał zabić Cichych Braci, by zabrać Miecz Anioła. Clary, Isabelle i Alec postanowili wyciągnąć Jace'a z Cichego Miasta. Niestety Inkwizytor była przekonana, że chłopak pomógł ojcu w kradzieży Miecza, jednak nie posiadając go, nie mogli stwierdzić, czy jest winny, czy nie. Po długich rozmowach pozwolili Jace'owi zostać w apartamencie Magnusa Bane'a, który został obarczony obowiązkiem pilnowania Nocnego Łowcy. Później, z powodu niewyjaśnionych morderstw różnych Podziemnych, Jace wraz z przyjaciółmi udał się do Jasnego Dworu. Clary, będąc oszukana przez faerie, zjadła ich jedzenie, a to oznaczało, że nie mogła opuścić Dworu. Mógł ją uwolnić tylko pocałunek, którego bardzo pragnęła. Pocałunek Simona nic nie dał. Gdy jednak Jace ją pocałował, urok został zdjęty. Rozgniewany Lewis opuścił grupę po powrocie do Central Parku. Po powrocie do Instytutu Jace i Clary zaczęli się kłócić. Jace twierdził, że nie widzi przeszkód, dlaczego nie mogliby być razem, natomiast Clary była obrzydzona romantycznymi uczuciami pomiędzy rodzeństwem. Niespodziewanie odwiedził ich Raphael Santiago, który przyniósł ze sobą zwłoki Simona. Chłopaka czekała śmierć lub przemiana w wampira. Zdecydowano się pochować go na żydowskim cmentarzu, by mógł odrodzić się jako wampir. Na wieść o zniknięciu Mai i planie Valentine'a na zamienieniu Miecza Anioła na jego demoniczny odpowiednik, Jace postanawia odwiedzić ojca na jego statku. Wracając, Inkwizytor, która go śledziła, zamknęła go w elektrycznej celi. Imogen powiedziała mu o planie zaszantażowania Valentine'a, by odzyskać Dary Anioła, poświęcając życie Jace'a. Później, dzięki pomocy Aleca, udało mu się uciec. Nocni Łowcy nie chcieli, by rytuał Valentine'a został pomyślnie zakończony. Zjawili się na jego statku i rozpoczęła się bitwa. Jace odnalazł tam Simona, który był martwy. Wiedząc, że Clary byłaby zrozpaczona, nakarmił go swoją krwią. Dołączając do pozostałych Nocnych Łowców, Jace spotkał Imogen, która go przeprosiła. Zapytała go o znamię w kształcie gwiazdy na jego ramieniu oraz próbowała mu coś wytłumaczyć, ale wściekły Jace nie chciał jej słuchać. Niespodziewanie został zaatakowany przez demona, jednak Inkwizytor uratowała go i powiedziała mu, że jego ojciec byłby z niego dumny. Jace był zaskoczony. Dopiero później dowiedział się, iż Imogen była jego babką. Po skończonej bitwie Jace obiecuje Clary, że od tego momentu będzie tylko jej bratem.[2] Śmiertelna Wojna[] Jace wraz z pozostałymi został wezwany do Alicante. Nie chciał, by Clary jechała wraz z pozostałymi do Idrisu, uważając to za zbyt niebezpieczne. Zdecydował poprosić Simona o pomoc, a ten z chęcią się zgodził. Gdy Lightwoodowie byli gotowi przejść przez Portal, zostali zaatakowani przez grupę Wyklętych. Przez chaos, który powstał, Jace był zmuszony zabrać ze sobą Simona, co było nielegalne, ponieważ potrzebowali zgody, by Podziemny mógł przekroczyć granice Alicante. W Idrisie spędził mnóstwo czasu z Aline Penhallow i jej kuzynem Sebastianem Verlakiem. Spokój zakończył się wraz z nieoczekiwanym pojawieniem się Clary. Jace bał się swoich uczuć względem Fray, więc stał się opryskliwy, a nawet winił ją za to. Sytuację wykorzystał Sebastian, który zbliżył się do Clary. Dziewczyna odkryła, że Biała Księga jest ukryta w posiadłości Waylandów i poprosiła Jace'a o pomoc. Tam odkryli Ithuriela, anioła, który przez długi czas był więziony w piwnicy przez Valentine'a. Zanim Clary go uwolniła, anioł pokazał im wspomnienia związane z Morgensternem, uwzględniając jego eksperymenty na obu dzieciach. Jace wierząc, że w jego żyłach płynie krew demona, był zdruzgotany. W tym samym czasie w Idrisie, Sebastian wtargnął do stolicy, łamiąc wszelkie zabezpieczenia i wprowadzając demoniczną armię Valentine'a. Rozpoczęła się wielka walka, podczas której Nocny Łowcy odbili Simona z więzienia Clave. W czasie akcji Jace dowiedział się o zamordowaniu swojego przybranego brata, Maxa. Obwiniając się, Jace postanowił odnaleźć Sebastiana i Valentine'a. Zanim odszedł, spędził prawdopodobnie ostatnią noc śpiąc u boku Clary i ostatecznie deklarując jej swoją miłość. Dzięki zaklęciu pozwalającemu śledzenie, odkrył jaskinię, w której odnalazł Morgensternów. Omawiali tam plany wezwania Razjela i zniszczenia wszystkich Podziemnych i Nocnych Łowców, nie będących im posłusznymi. Kiedy Valentine opuścił jaskinię, Sebastian wyczuł obecność Jace'a. Rozpoczęli walkę, w trakcie której Sebastian ujawnił swoją prawdziwą tożsamość oraz poinformował Jace'a, że jego ojcem był Stephen Herondale. Jace przegrywał walkę, gdy pojawiła się Isabelle. Została poważnie ranna, a Jace wykorzystał okazję i zabił Jonathana. Później odnalazł Valentine'a, który był gotowy wezwać Razjela i uciszył Clary za pomocą runy. Morgenstern był zszokowany wiadomością o zamordowaniu Sebastiana, jednak poza tym nie okazał żadnych innych emocji. Zanim Jace zdecydował się zabić rzekomego ojca, Valentine pchnął go nożem. Clary będąc świadkiem wydarzenia, zmieniła rytualne runy, co doprowadziło ją do zostania osobą wzywającą anioła. Razjel znając motywy Valentine'a, zabija go i spełnia życzenie Clary - przywraca Jace'a do życia. Po bitwie Jace opłakiwał śmierć Valentine'a. Następnie wszyscy świętowali zwycięstwo nad siłami Morgensterna, co ostatecznie stało się znane jako Śmiertelna Wojna. Jace i Clary mogli być razem.[3] Opętanie przez Lilith[] Minął miesiąc od wydarzeń Śmiertelnej Wojny. Jace zaczął trenować Clary na Nocnego Łowcę, beztrosko ciesząc się związkiem. Mimo wszystko pojawiły się sny, które zawsze kończyły się tak samo - zamordowaniem Clary. Jace obawiając się, że traci nad sobą kontrolę, zdecydował się unikać kontaktów z Fairchild. Większość czasu spędził chroniąc Simona i unikając Clary. Dziewczyna była coraz bardziej sfrustrowana zaistniałą sytuacją, tym bardziej, że Jace podejmował zbyt duże ryzyko. Niedługo po tym Jace nie będący w stanie tłumić swoich emocji, wyznał Clary swoje obawy i opowiedział o snach. Mając nadzieję pozbyć się koszmarów raz na zawsze, razem z innymi Nocnymi Łowcami udał się do Cichych Braci. Okazało się, że wraz ze śmiercią zniknęły rytualne zaklęcia rzucane na dzieci Łowców, które chronią je przed opętaniem przez demona. Postanowili zatrzymać Jace'a w cichym mieście, by przygotować się do ponownego odprawienia rytuału. Jednakże w nocy Jace śnił o swoim bracie Maxie. Max dał mu nóż, każąc mu się pociąc, by zostać uwolnionym od wpływu demona. Jace obudził się pod kontrolą Lilith. Opuścił Ciche Miasto i zjawił się na imprezie zaręczynowej Jocelyn. Tam, pod wpływem Lilith, narysował Clary runę, przez którą stała się bezwolna. Zaniósł ją na szczyt hotelu, gdzie Matka Demonów przygotowywała się do ożywienia Jonathana. Mimo to, razem z Clary i Simonem udało mu się pokonać Lilith. Gdy Jace został sam dokończył rytuał i obudził Sebastiana, który od tamtej pory miał mieć na niego wpływ.[4] Więź z Sebastianem[] Przez pewien czas miejsce pobytu Jace'a było nieznane, co martwiło jego przyjaciół i rodzinę. Clave postanowiło skupić się na wzmocnieniu zaklęć ochronnych, ponieważ rosła liczba demonów przenikających przez nie. Tymczasem Jace i Sebastian podróżowali po świecie, przygotowując się do wykonania planu Morgensterna. Jace odwiedził jednak Clary i poprosił, by do niego dołączyła. Dziewczyna rozważała jego propozycję, gdy Jocelyn zobaczyła Sebastiana, którego spłoszyła krzykiem. Ten zdążył jeszcze rzucić srebrnym sztyletem w Luke'a zanim zniknął z Jace'm. Tym samym ich sojusz został potwierdzony. Ostatecznie Clary dołączyła do nich, by odkryć, co łączy jej brata i chłopaka. Nie wiedziała, jak pomóc Jace'owi bez wzbudzania podejrzeń. Jednocześnie Jace cieszył się związkiem z Clary. W wyniku splotu wydarzeń, więź łącząca go z Sebastianem została naruszona i mógł wyjawić dziewczynie plany odnośnie Piekielnego Kielicha. Po przybyciu do Burren Sebastian, z Jace'm i Clary u boku, był gotowy do stworzenia armii Mrocznych Łowców. Na miejsce przybyło Clave z Nocnymi Łowcami i Simonem z mieczem Wspaniałym, który przekazał Clary. Fray przebiła nim Jace'a wierząc, że to go nie zabije, bo jest w nim więcej dobra niż zła. Objęły go płomienie, które zniszczyły połączenie z Sebastianem. Pozostali mieli wierzyć, że nie żyje. Serce Jace'a nadal biło, więc zabrano go do Instytutu, gdzie leczył go Brat Zachariasz. Gdy wreszcie mógł zobaczyć się z Clary, powiedział jej, że miecz wypełnił go niebiańskim ogniem, który będzie palił wszystko, czego dotknie. Cisi Bracia nie znali wcześniej takiego przypadku, nie powiedzieli więc Jace'owi, jak może go kontrolować.[5] Mroczna Wojna[] Jordan Kyle uczył Jace'a medytować, by mógł panować nad niebiańskim ogniem w jego żyłach. Martwiąc się o Aleca, który zerwał z Magnusem, postanowił odwiedzić czarownika i porozmawiać z nim. Przekonał się, że on również był nieszczęśliwy z tego powodu. Z powodu powtarzających się ataków armi Mrocznych na Instytuty, Nocni Łowcy mieli udać się na pilne spotkanie Rady w Idrisie. Tam po raz pierwszy spotkał rodzeństwo Blackthornów i Emmę Carstairs. Clave uzgodniło, że w walce z Sebastianem wykorzystają niebiański ogień, chociaż nie mieli pomysłu, jak wydobyć go z Jace'a. Clary i Jace udali się na nocny spacer po mieście, podczas którego udało im się pocałować. Jace stracił kontrolę nad ogniem i wypalił odciski dłoni na murze, o który się opierał. Następnego dnia udali się po nowy miecz dla Clary. Diana Wrayburn podarowała jej rodzinny miecz Morgensternów - Hesperosa. Podczas błogosławienia go w fontannie zobaczyli światła w wieżach demonów wzywające do walki. Mimo zakazu udali się przez Portal do Adamantowej Cytadeli, by pomóc w bitwie. Jace walczył z Sebastianem, który zranił go mieczem. Zaskoczony pojawieniem się niebiańskiego ognia, Morgensern uciekł ze swoją armią. Brat Zachariasz przybył, by go ulecz, lecz stanął w płomieniach. Sebastian porwał przedstawicieli Podziemnych oraz Jocelyn, jako zakładniczkę. Domagał się powrotu Jace'a i Clary. Dał Clave dwa dni na podjęcie decyzji. Emma podpowiedziała, że Sebastian trzyma więźniów w Edomie. Jace, Clary, Simon, Alec i Isabelle uciekli tunelami faerie. Tam udało się przenieść niebiański ogień z Jace'a do Hesperosa, którego Clary użyła do zranienia brata.[6] Zimny Pokój[] Jace został zaproszony jako gościnny wykładowca do Akademii Nocnych Łowców, gdzie trafił Simon z nadzieją na odzyskanie wspomnień po Wstąpieniu. Przy okazji jednego z wykładów spotkał tam swoją krewną, Tessę Gray.[7] Wkrótce potem Maryse Lightwood przestała pełnić funkcję szefowej Instytutu Nowojorskiego. Konklawe przegłosowało kandydaturę Clary i Jace'a, czyniąc z nich najmłodszych Nocnych Łowców na tym stanowisku. Podczas przyjęcia zaręczynowego Izzy i Simona, Jace poprosił Clary o rękę. Jej odpowiedź została przerwana przez Magnusa i Roberta, z którymi mieli udać się na misję do Los Angeles.[8] Osobowość[] Jace od zawsze uchodził za niezależnego i opanowanego; nauczono go, by nie okazywać emocji. Ma cięty dowcip i sarkastyczny sposób bycia. Do większości ludzi odnosi się lekceważąco i arogancko, przez co uważa się go za egoistę i zbyt pewnego siebie. Wierzy, że jest "najlepszym Nocnym Łowcą swojego pokolenia". Przewodzi innym w walce, czego uczył się przez całe życie. Czasami wykazuje sadystyczne zapędy, co wynika ze sposobu, w jaki wychowywał go Valentine. Mimo to wykazuje się dużą moralnością. Jest obowiązkowy i sprawiedliwy, potrafi poświęcić się dla sprawy. Bywa mściwy i okrutny tylko wtedy, gdy chroni swoich bliskich. Podobnie jak Lightwoodowie lub Valentine, zachowuje się wyniośle wobec Przyziemnych i Podziemnych, chociaż nie podziela skrajnych zachowań. Pod nonszalancką powłoką kryje się udręczona dusza wypełniona gniewem, który wyzwala z siebie w czasie walki. Wiedział, że Alec był w nim zakochany i otwarcie powiedział mu, że kocha go jak brata i nie może odwzajemnić uczuć swojego parabatai. Poradził mu wtedy, by spróbował z Magnusem, co świadczy o jego dobrej naturze, bowiem nie wyśmiewał się z uczuć Lightwooda Świadomy swej urody, wykorzystywał to do uwodzenia kobiet, zanim poznał Clary. Charyzma, wygląd i urok czyniły z niego flirciarza. Nauczony, że "kochać to niszczyć", nie pozwalał sobie na okazywanie uczuć - wyjątkiem byli Lightwoodowie. Swoje zachowanie zmienił po spotkaniu Clary. Pokochał ją szczerym uczuciem i starał chronić ze wszystkich sił, niejednokrotnie ryzykując dla niej swoje życie. Wygląd[] Ma złote, lekko kręcone włosy, długie rzęsy i mieniące się złotem oczy, co zawdzięcza eksperymentom z anielską krwią. Jest szczupły i muskularny. Jego ciało pokrywają blizny i runy. Jedyną skazą na niezwykłej urodzie jest ułamany ząb - Clay uważa to za dowód, że nie jest nieludzko perfekcyjny i doskonały. Jace dokonał pewnych obliczeń i odkrył, że urodził się w styczniu i jest pół roku starszy od Clary. Jest leworęczny. Z wyglądu przypomina swojego ojca, Stephena, natomiast oczy ma po matce, Céline. Na lewym ramieniu ma znamię w kształcie gwiazdy - występuje ono u wszystkich mężczyzn z rodziny Herondale. Umiejętności i zdolności[] Fizjologia Nefilim: Będąc Nocnym Łowcą Jace posiada fizyczne i osobowościowe predyspozycje, które zawdzięcza krwi Razjela i Znakom z Szarej Księgi. Dzięki anielskiej krwi może używać run, które pomagają w czasie walki i nadają wyjątkowych zdolności, takich jak wyjątkowa siła, szybkość, zwinność, wytrzymałość i koordynacja. Wzrok: Jak każdy Nocny Łowca potrafi przejrzeć magiczne iluzje i uroki. Runy: Anielska krew sprawia, że Nocni Łowcy mogą używać run bez żadnej obawy. Anielska broń: Posługując się serafickimi ostrzami przywołuje anielską moc, dzięki czemu walczy skuteczniej. Anielska krew: Wszyscy Nocni Łowcy mają w sobie odrobinę krwi anioła Razjela, lecz z powodu eksperymentu z podawaniem krwi Ithuriela jest ponadprzeciętnie uzdolniony w wielu dziedzinach. Więź parabatai: Więź z Alekiem Lightwoodem powoduje, że rysowane przez niego runy dają silniejszy efekt. Walka wręcz: Jace jest świetnie wyszkolony w walce z użyciem broni, jak i bez niej. Własność[] Rodzinny pierścień Morgensternów: Wychowywany przez Valentine'a otrzymał pierścień jako dziecko. Wierzył wtedy, że należał do rodziny Waylandów. Po odkryciu prawdy ofiarował go Clary Fray. Rodzinny pierścień Herondale'ów: Po przyjęciu rodzinnego nazwiska, otrzymał od Tessy Gray pierscień, który należał wcześniej do jej syna - Jamesa Herondale'a. Sztylety i miecze: Oprócz serafickich ostrzy, Jace używa w walce również miecze i sztylety. Sensor, stela, magiczne światło, serafickie ostrza. Relacje[] Romans[] Clary Fray Jest pierwszą i jedyną prawdziwą miłością Jace'a. Początkowo nie potrafili dogadać się ze sobą, lecz z czasem zaczęli dbać o był bardzo zazdrosny, najpierw o Simona, a następnie przez krótki czas o Sebastiana. Nawet, gdy wierzyli, że są rodzeństwem, ponieważ Valentine im to wmawiał i musieli walczyć z pokusą, ich uczucia były tym okresie miało miejsce kilka pocałunków. Gdy dowiedzieli się prawdy o pochodzeniu Jace'a, przeżyli kolejny koszmar - Herondale został zabity przez Valentine'a. Zrozpaczona Clary poprosiła anioła Razjela o zwrócenie życia ukochanemu. Po tym wydarzeniu mogli oficjalnie zacząć się spotykać, lecz kolejną próbą w ich związku było opętanie Herondale'a przez Lilith. Nawet kontrolowany przez Sebastiana, Jace starał się chronić Clary. Gdy otrzymał moc niebiańskiego ognia, okazuje się, że nie może dotykać ukochanej. Wreszcie moc go opuszcza i spędza wiele czasu nadrabiając stracony ze swoją partnerką. Przed spotkaniem Clary nigdy nie stworzył stałego związku. Isabelle była zdziwiona tym, jak szybko zauroczył się nową dziewczyną. Zauważyła, że z jej powodu zaczął zmieniać swoje zachowanie. Para wspólnie prowadzi Instytut w Nowym Jorku. Jace oświadczył się Clary, lecz nie zdążyła jeszcze dać mu odpowiedzi. Rodzina[] Lightwoodowie: Alec jest przybranym bratem, najlepszym przyjacielem i parabatai Jace'a. Lightwood był przekonany, że był w nim zakochany. Jace wyjawił, że wiedział o jego uczuciach, ale ich nie odwzajemnia. Isabelle jest okropną kucharką, z czego Jace często żartuje. Świetnie się razem dogadują, chociaż na początku miała trudności z zaakceptowaniem go w jej rodzinie. Max idealizował Jace'a i podziwiał go. Dostał od niego drewnianego żołnierzyka, z którym się nie rozstawał. Śmierć najmłodszego Lightwooda wstrząsnęła Jace'm - przysiągł, że go pomści. Maryse kochała go tak samo, jak swoje własne dzieci. Broniła go przed Clave w obawie przed utratą go. Roberta i Jace'a łączy relacja taka sama, jak Lightwooda z pozostałymi dziećmi - kocha go i troszczy się o niego, lecz zachowuje pewien dystans. Stephen Herondale: Nigdy nie poznał syna, lecz z pisanych listów wynika, że bardzo go kochał. Chciał, by syn postępował według własnych zasad i kochał tego, kogo chce. Imogen Herondale: Przekonana, że Jace był synem Valentine'a, nienawidziła go. Nie mogła pogodzić się z tym, że nawet tak okrutny człowiek, jak Morgenstern miał dziecko, kiedy jej własne nie żyło. Zmieniła się dopiero po zauważeniu znamienia typowego dla wszystkich Herondale'ów. Zmarła zanim wyjawiła mu prawdę. Przyjaciele[] Simon Lewis: Ich relacje nie były zbyt dobre, aczkolwiek starali się nawzajem utrzymywać przy życiu i czasami poświęcać się (jeżeli chodziło tu o Clary Fray). Na początku serii wręcz się nienawidzą, stopniowo zaczynają się przyjaźnić. Łączyła ich troska o Clary i uczucia do niej. Wrogowie[] Valentine Morgenstern: Wychowywał Jace'a w przekonaniu, że jest jego ojcem. Żywił do niego mieszane uczucia, lecz postanowił walczyć przeciwko niemu. Jace wstydzi i zarazem boi się rzeczy, których Valentine go nauczył przez te wszystkie lata. Po śmierci Morgensterna opłakiwał go, ponieważ był dla niego jedynym ojcem, jakiego znał. Sebastian Morgenstern: Relacja łącząca go z Jacem była dziwna i skomplikowana. Morgenstern zazdrościł mu na długo zanim się poznali, gdyż Valentine okazywał mu więcej troski i miłości, niż własnemu synowi. Po wskrzeszeniu Sebastiana, Jace był w stanie zrobić dla niego wszystko, czego zapragnął. Występowanie[] Miasto kości (pierwsze pojawienie się) Miasto popiołów Co kupić Nocnemu Łowcy, który ma wszystko (wspomniany) Miasto szkła Miasto upadłych aniołów Miasto zagubionych dusz Miasto niebiańskiego ognia Witamy w Akademii Nocnych Łowców Zaginiony Herondale (wspomniany) Demon z Whitechapel Nic prócz cieni (wspomniany) Książęta i rycerze bladzi (wspomniany) Gorycz w ustach Próba ognia Dla nocy i ciemności Aniołowie po dwakroć zstępujący Pani Noc Władca Cieni Królowa Mroku i Powietrza Etymologia[] Oficjalnie nie nadano mu imienia po urodzeniu się, więc znany jest jako Jace Herondale. 'Jace' jest przezwiskiem nadanym przez Maryse i pochodzi od pierwszych liter domniemanych imion - Jonathan Christopher. Posługiwał się kilkoma nazwiskami: Wayland, Mogenstern, Lightwood i obecnie Herondale. Jace jest zdrobnieniem od 'Jason', imienia pochodzącego z greki i będącego odmianą od 'Iason' (oznacza 'leczyć', 'gojenie'). Ciekawostki[] Jamie Campbell Bower jako Jace W filmie "Dary Anioła: Miasto Kości" w rolę Jace'a Lightwooda wcielił się Jamie Campbell Bower , a w serialu Dominic Sherwood. Jest leworęczny w książce, a w serialu praworęczny. Umie mówić po łacinie, grecku, włosku, francusku, rosyjsku i rumuńsku. Ulubioną potrawą jest wieprzowina mu shu oraz mango. Lubi chodzić boso, podobnie jak Clary i Isabelle. Nie znosi ogórków, bergamotki, herbaty Earl Grey i słodzonej kawy. Nigdy nie kłamie, co potwierdzili Alec i Isabelle, chyba że chodzi o bezpieczeństwo bliskich mu osób. Dużo czyta i potrafi cytować długie fragmenty stosownie do okazji. Podobnie jak jego przodkowie - Edmund i Will Herondale - nienawidzi kaczek. 'Lightwood' jest jego środkowym nazwiskiem. Jego rodowy pierścień będzie zawierał także wyryty symbol tej właśnie rodziny. Przypisy[] ↑ Miasto kości ↑ Miasto popiołów ↑ Miasto szkła ↑ Miasto upadłych aniołów ↑ Miasto zagubionych dusz ↑ Miasto niebiańskiego ognia ↑ Demon z Whitechapel ↑ Pani Noc
"Look Jace all of the flowers are blooming" Clary's eyes are filled with amazment as all the flowers bloom right in front of there eyes. "I know! Isn't it beautiful!" Jace replies. All Clary could do was nod because she was tto amazed. "Come on Clary" Jace says pulling her up the spiral staircase.
Księga III : Rozdział 7 : "mamy jednego mini Jace'a w drodze..." Hejka, Tak, jak to przeczytacie okaże się bardzo krótkie... A to przez fakt, że nie miałam zbytniej motywacji do pisania... Ostatnie posty to brak komentarzy już od jakiegoś czasu, tak trochę zero reakcji, więc... No nie przyłożyłam się i dość mocno zajęłam się zaniedbanym wcześniej rysowaniem. Postaram się, żeby rozdziały wpadały, to jasne, bo nie lubię zostawiać rzeczy niedokończonych, ale no nie dziwcie się, że mogą być krótsze. To tyle Owca Postać Valentine'a zniknęła, pozostawiając po sobie w sali nieprzyjemną ciszę. Łowcy patrzyli po sobie nie wiedzą co mają na to powiedzieć. Propozycja Morgensterna była niczym grom z jasnego nieba - nikt nie mógł spodziewać się, że zaproponuje coś takiego. Nim jednak ktokolwiek zaczął rozmowy Jia wstała ze swojego miejsca i odchrząknęła. - Myślę, że... Że to spotkanie powinno się w tym momencie zakończyć. Postaramy się obmyślić najlepsze rozwiązanie i kiedy podejmiemy jakieś znaczące decyzje zostanie zwołana kolejna narada... Na ten moment, proszę, abyście rozeszli się do swoich domów, za wyjątkiem... Przedstawicieli z Nowego Yorku. Proszę całą grupę na rozmowę, reszcie dziękuję... - powiedziała głosem, który bezwiednie urywał kolejne zdania, opadał i wznosił się po sali, niczym fala. Sam ten głos wystarczył chłopakowi, aby zrozumieć, że kobieta była wykończona, miała wystarczająco dość całej tej sytuacji, podziału Łowców i wewnętrznych waśni, które hamowały prace nad najważniejszą kwestią - sprawą jego ojca. Powoli podniósł się z ławy. Niemal od razu poczuł jak Isabelle złapała jego dłoń i mocno ją ścisnęła, przeplatając ich palce. Spojrzał na nią przez ramię. Nie patrzyła na niego, tylko na innych Łowców, którzy rzucali spojrzenia w ich stronę. Demonstracyjnie przerzuciła włosy na ramię i przytuliła się do niego, jakby chciała jednocześnie zasłonić te parszywe gesty innych, a jednoczenie pokazać im, że on jest tylko i wyłącznie jej. Tak jakby któraś dziewczyna mogłaby mi tak zakręcić w głowie jak ona, lub zainteresować się mną - pomyślał, obejmując ją i kierując się wraz z innymi do gabinetu Jii. Kiedy drzwi zatrzasnęły się i stanął koło nich Konsul, poczuł, jakby ktoś przyłożył mu do gardła sztylet, jak jakieś zwierzę w pułapce. Izzy musiała to wyczuć, bo nie pozwoliła mu nawet rozluźnić uścisku dłoni. - Musimy ustalić fakty... - zaczęła kobieta, opadając na swój fotel. - Mamy tylko jeden. Morgenstern to kłamca - stwierdziła oschle Jocelyn. - Zgadzam się z Tobą, ale to nie wystarczy, aby w razie głosowania przemówić Łowcą do rozsądku. Valentine ma rację i jeśli złożą wniosek będzie musiało dojść do głosowania. Złożył propozycję jawnie, więc nie mamy nawet jak ukryć tego faktu - powiedział Malachi, zwracając na siebie uwagę wszystkich w gabinecie. - Odkąd ty tak nas bronisz? - zapytał zaskoczony Jonathan, zanim ktokolwiek inny zdążył zadać to pytanie. - Fakty są za wami - mruknął po chwili. - Ty i twoja siostra w jego rękach możecie stanowić ogromne zagrożenie. Nie mogę nawet przed sobą ukryć znajomości stopnia twojego wyszkolenia i muszę stwierdzić, że jesteś jednym z najlepszych Łowców, nie tylko w swoim pokoleniu, ale być może w naszej historii. Cóż, nie łatwo cię kontrolować, ale jak widzę są osoby, które to potrafią... A twoja demoniczna strona sprawia, że jesteś niezwykle silny i sprawy. Szykuje się wojna, więc nie możemy wykluczać z walki wojowników. Poza tym... To co powiedział Valentine o twojej siostrze... - Że może pstryknięciem palca spalić demony? - dokończył, uśmiechając się chytrze. - Użył chyba słowa pokonać, albo zgładzić. Nie spalić - odrzekł Malachi, krzyżując ręce na piersi. - O co chodzi? - Jest prawie aniołem - mruknął hasłowo Luke. - Ma umiejętności aniołów... - Zagrajmy w otwarte karty - przerwał mu białowłosy. - Polityka, sprawy Nefilim i zgromadzenia w Gard to mętne sprawy. Powiedziałbym, że cholernie mętne sprawy. Nie mamy niestety czasu na takie pokerowe zagrywki. Clary włada niebiańskim ogniem. Po prostu, może wybić stado demonów. Może, ale przez fakt, że jest na wózku nie może brać udziału w walkach. Ale jest zdolna. Teraz ty powiesz dlaczego tak nagle dołączyłeś do fan klubu mojej rodziny. Malachi westchnął ciężko. Zmierzył wzrokiem każdego obecnego w pokoju i zatrzymał się na chłopaku. Pokręcił głową z lekkim uśmiechem. - Nie uważaj tego za wadę, ale znałem twojego ojca i miał tak samo sprawny umysł... Zawsze potrafił odnaleźć się w sytuacji i zawsze grał jak ty teraz. Nie można było mu odmówić... Do pewnego momentu. - Dalej nie odpowiedziałeś na moje pytanie i wybacz, ale to nie jest zagrywka mojego ojca, tylko mamy. Nie porównuj mnie do tego potwora, choć wiem doskonale, że nie uwolnię cię od jego dziedzictwa, zrozumiano? - Nie chce przegrać - powiedział powoli. - Jeśli będziemy się dzielić przegramy, bo właśnie tego chce twó... Morgenstern. Chce naszej sromotnej porażki i nie cofnie się przed żadnym krokiem. Pochłonęło go szaleństwo, które nie pozwala mu przejrzeć na oczy. Nie chce być jego następcą i przez moje osobiste poglądy sprowadzić całą naszą społeczność pod jego but. - Więc prywatnie dalej nas nie znosisz? - Prywatnie uważam, że jesteś agresywny, trudny do zdyscyplinowania i niebezpieczny... Ale dopóki ktoś cię hamuje nie będę się wtrącać, bo to tylko zniszczy wszystko. Dodatkowo prywatnie uważam, że sposób w jaki pracowaliście pod przykrywką, wyprowadzając nas w pole, a nie skupiając się nad złapaniem Morgensterna kiedy nie miał jeszcze takiej mocy był po prostu czystą głupotą i marnowaniem czasu i energii... Ale teraz tego nie zmienimy i możemy jedynie starać się łagodzić skutki... O ile jest to możliwe jeszcze. - Okey... Wierzę ci, bo wcześniej zastanawiałem się, czy nie jesteś podstawiony - mruknął chłopak. - Ktoś ma może pomysł, aby to samo uświadomić reszcie? - Na pewno nie możemy osobno chodzić od domu do domu - mruknął Robert. - Trzeba zwołać kolejną naradę... - Widziałeś co przed chwila zrobili - wtrąciła się Jocelyn. - Musielibyśmy opuścić salę, albo w ogóle się nie pokazywać. Mam wrażenie, jakby widok nas działa na nich jak płachta na byka. - Nie może was zabraknąć... Podniosą się krzyki, że jesteście wtedy u Valentine'a... - Na Anioła - mruknął Jonathan, wtulając twarz we włosy Izzy. - Czemu nasza rasa musi być skomplikowana jak pieprzone humorki Clary? - Nie mam pojęcia Jonathan, ale... Wiem, że musimy sobie poradzić z tym, tak jak jest. Nie mamy innych Nefilim pod ręką, to wiesz... - zaczął Luke z lekkim uśmiechem. - A szkoda... Chociaż nie ogłaszajcie pilnej produkcji nowych... Wystarczy na razie to, że mamy jednego mini Jace'a w drodze... Księga III : Rozdział 6 : "Sytuacja może być tragiczna" Tak więc moi Kochani, Z okazji zbliżających się świąt Bożego Narodzenia życzę wam Wesołych świąt, pysznego karpia, cudownej atmosfery świątecznej w domach, pogody atmosferycznej i duchowej. A z okazji Sylwestra - OWCZEGO NOWEGO ROKU!! Spojrzał przez okno. Było już po północy, a on dalej nie przyszedł, ani nie wysłał wiadomości. Każda chwila sprawiała, że zaczynał coraz mocniej przeklinać głupotę i niesubordynację sługi. Zaczął zastanawiać się, czy to aby nie Nefilim nie wpadli na trop nieudanego, jak widać, informatora, czy po prostu przed przypadek, lub na swoje życzenie głupiec wpadł. Myślał, czy na pewno warto było zostawiać go przy życiu, kiedy miał doskonałą okazję do pozbycia się go. Przegryzł wargę. Jeśli będzie się spóźniał jeszcze przez kwadrans porzuci go. Nie miał zamiaru tolerować podobnych zachowań, zwłaszcza, że będzie go jeszcze dzisiaj czekał niezapomniany dla Gardu występ. Tak wiekopomna chwila nie mogła zostać spartaczona przez tak drobny szczegół jak spóźnienie informatora. Nie mógł sobie teraz pozwolić na błędy, skoro był tak blisko upragnionego celu. Zbyt blisko, aby teraz pozwolić sobie na przegraną. - Nie tym razem - powiedział do siebie, jeszcze raz wyglądając przez okno. Drobna postać szła drogą. Czarny płaszcz zasłaniał jej twarz, lecz on doskonale wiedział kto to. Zmełł przekleństwo w ustach i powoli podszedł do drzwi, starając się opanować irytację. Emocje były mu nie potrzebne. Żaden Nefilim nie powinien odczuwać emocji. Nie powinien ich odczuwać, już nigdy... - Martwisz się - stwierdził bez problemu, patrząc na swoją żonę. Stała na schodach Gardu, za kolumnadą, prawie niewidoczna dla wchodzących Nefilim, choć mogli oni udawać, że jej nie widzą. Ona jednak pilnie obserwowała ich twarze, gesty i mimikę, jakby szukała czegoś. Oznak, jak mogą się zachować w stosunku do jej syna. - Wiesz czemu... Jonathana nie powinno tu być. Mogliśmy wyjaśnić, że został z Clary i Jace'em... Przecież to byłoby normalne, jest w ciąży, której nie da się przewidzieć przebiegu... Obecność brata jest jej potrzebna... - Wiesz, że to nie przyniosłoby nic dobrego. Ta cała narada jest tylko po to, aby pokazać Jonathana i ty o tym doskonale wiesz... Gdyby nie przyszedł odebraliby to jako zdradę lub brak dobrej woli z jego strony. Miałby wtedy jeszcze trudniej niż ma teraz... - Dobrze, że chociaż ma Isabelle... - Ma nas wszystkich. Nie pozwolimy, aby cokolwiek mu się stało. - Nasze wysiłki mogą nic nie dać Luke... Również nasza wiarygodność stoi pod znakiem zapytania i obawiam się, że my w tej sytuacji nie możemy nic zrobić... Nienawidzę takich sytuacji... - Wiem Jo... Odkąd to się stało chcesz mieć choć gram kontroli nad sytuacją. - Wtedy utraciłam ją... Utraciłam kontrolę i ona ucierpiała... Na całe życie potwornie ucierpiała i to moja wina... Z resztą, gdybym bardziej pilnowała Valentine'a, być może Jonathan miałby teraz łatwiej w życiu... - Jocelyn, nie powinnaś się o to wszystko obwiniać. To nie była twoja wina. Nie miałaś wpływu, sama najlepiej wiesz, że Valentine stał się nieprzewidywalny i... Szalony. Nie można powstrzymać szaleńca... Nie samemu. - Myślisz, że teraz damy radę go powstrzymać? - Jo... Walczymy teraz o dobro naszego wnuka, córki i syna... Miałaś kiedyś większą motywację do działania? - Gdyby tylko motywacja się liczyła, już dawno byłby spokój - westchnęła, patrząc jak zmniejsza się liczba Łowców wchodzących do Gard. - Zaraz się zacznie... Siedziała przy oknie, wpatrując się w szklane wieże. Nie sądziła, że kiedyś od miasta, które dawało jej poczucie bezpieczeństwa, będzie bił taki niepokój. Kiedyś, patrząc na Alicante miała wrażenie, że patrzy na spokojną ostoję, miejsce, gdzie każdy Nefilim może poczuć się bezpiecznie. Teraz, kiedy był tam jej brat, obnażony ze swojej skrywanej, dzikiej, ciemnej natury, od tej twierdzy bił niepokój. Patrząc na szklane wieże myślami biegła po uliczkach prosto do Gardu, aby zakryć, nawet własnym ciałem, brata. Jonathan przecież nic nie zrobił, a Nefilim oskarżali i wytykali go palcami jak mordercę, którym przecież nie był. Usłyszała jak Jace cicho wszedł do pokoju i postawił na stole tace. Podszedł do niej i położył ręce na jej ramionach. - Boisz się o niego? - Wiem, że to głupie, bo sam sobie świetnie radzi, ale... To nowa dla niego sytuacja. Wcześniej jak był postawiony w stan oskarżenia nie powiedział nic, bo nie chciał mnie wydać. Teraz będzie musiał wszystko powiedzieć, a to go przeraża. Powiedzieć wszystko? To przecież jego osobiste sprawy. - Podczas przesłuchań nie ma takich... Nawet jeśli nie są przy użyciu Miecza - mruknął cicho. - Nie powinnaś się jednak tak martwić. Pamiętaj o dziecku... - Boję się - wyszeptała. - Jace, to mój brat, a ja nic nie mogę zrobić... Nic, rozumiesz? Nie odpowiedział. Delikatnie zwolnił hamulec przy jej wózku, po czym poprowadził ją ku łóżku. Bez pytania ostrożnie wziął ją na ręce i położył na łóżku. Usiadł koło niej, tak, że patrzyła na niego, po czym ucałował jej dłoń. - Nie martw się o niego. On wie, jak to wszystko wygląda i jestem pewien, że przygotował się na to wszystko. Żył w tu pod przykrywką kilka lat i widział na swoje oczy wiele przesłuchań, rozmów z Radą, bądź sam przed nią występował. Zna tych wszystkich ludzi, lepiej niż myślisz... - Wierzysz w to? Że wszystko się dobrze skończy? - Clary... Ja w to nie wierzę... Ja zrobię wszystko, aby nasze dziecko przyszło na najlepszy świat jaki możemy mu zorganizować. Nie pozwolę, aby nasze dziecko miało tak trudne życie jak my. Zrobię wszystko, aby... Aby było mu lepiej. - Jace... - wyszeptała, słabo uśmiechając się. - Pamiętaj tylko, że jeśli przy tym Tobie się coś stanie... Ja tego nie wytrzymam, jeżeli... - Csiii... Nie myśl o tym skarbie - odszeptał, przytulając się do niej. Wtuliła się w niego, schowała twarz w zagłębieniu jego szyi, wdychała jego zapach słońca i pieprzu, który koił jej zszargane nerwy. Nie umiała powiedzieć, dlaczego, ale chłopak był dla niej jak narkotyk... Wystarczyła sama jego obecność, a zapominała o wszelkich problemach i przeciwnościach. Jego ciepłe pocałunki, składane na jej policzkach, skroniach, nosie, powiekach i ustach zabierały ją do innego wymiaru, gdzie nie było nic z tych przykrych rzeczy tego świata. Dotyk jego ciepłych dłoni na jej skórze, niosący słodkie zatracenie. To był Jace, jej lek na całe zło, narkotyk, ukochany ojciec jej dziecka. - Clary... Magnus był dzisiaj u ciebie? Albo Tessa? - Czemu pytasz? - Dziecko... Na pewno wszystko jest w porządku? Nic cię nie boli, nie masz już mdłości? A może mój aniołek ma jakąś zachciankę? - Moja jedyna zachcianka jest na miejscu - wyszeptała i delikatnie pocałowała go. Jace nie pogłębiał pocałunku. Wszystko zostało na etapie wolnego, leniwego ocierania się warg zakochanych. Jedynie jego dłonie nieśpiesznie sunęły to w górę, to w dół po jej plecach. - Valentine nie jest głupi. Najprawdopodobniej zbiera teraz armię, przy pomocy zdobytych środków. Musimy być w gotowości do obrony miasta - odezwała się Jocelyn zirytowana przebiegiem obrad. Już od dwóch godzin Łowcy przeskakiwali z tematu Morgensterna na temat jej syna, lub jej, nie zajmując się zbytnio najbardziej palącą kwestią. - A ty oczywiście wiesz to najlepiej - odrzekł głos z głębi sali. - Taka niby mądrala, a żadne z twoich dzieci nie uniknęło losu eksperymentu... - Hola. Panowie, Panie! - krzyknął w końcu Konsul. - Kwestia Państwa Garroway i ich dzieci to prywatne sprawy rodzinne. Kwestia wierności ich wobec Clave powinna być jasna, skoro wszyscy zasiadają jako pełnoprawni Nefilim, łącznie z obecnym tu Jonathanem Fairchildem obecnym na sali, a w niedługim czasie i jego siostrą, która niedługo uzyska pełnoletność. - A mi się wydaje Konsulu, że oficjalnie nie było głosowania na ten temat - warknął Nefilim z Petersburga. - To nie zgodne więc z prawem, aby... - Mamy sytuację wyjątkową - uciął Malachi. - Prawo nie przewiduje, aby jeden z nas zadał nam tak ciężkie straty jak wykradzenie dwóch Darów Anioła, wybicie większości Cichych Braci, eksperymentowanie na naszej krwi, czy nielegalne posiadanie krwi anioła. Jeśli mielibyśmy działać teraz tak ospale i długoterminowo, Valentine zaatakowałby nas, zanim przegłosowalibyśmy choćby obecność Nefilim z Nowego Yorku. - Dura lex, sed lex Konsulu. Mamy swoje zasady i powinniśmy się zatracać w bezprawiu... - Na to jest stanowczo za późno - warknął Valentine, który nagle pojawił się na środku sali. - Od chwili, gdy podpisaliśmy układy ze ścierwem Świata Podziemnego nie mamy ani krzty prawa, a tym bardziej honoru. - Valentine - syknął Jonathan, który do tej pory siedział cicho, od czasu do czasu, zaciskając palce na dłoni Isabelle. - Bo ty wiesz coś o honorze niby, że chcesz nas pouczać? - Ciebie wielu rzeczy nauczyłem... Nie pamiętasz co zrobiłeś w Jasnym Dworze? - Akurat nie ty nauczyłeś mnie walczyć, tylko Samuel. Ty za to pięknie potrafiłeś mnie wychłostać - warknął. - Byłeś bardzo trudnym przypadkiem, kiedy chodziło o odrobinę dyscypliny... Miałeś odziedziczyć po demonach siłę, a nie umiłowanie chaosu i okrucieństwo. - Ciągle wyliczasz swoje wady - zaprotestował. - Ty uwielbiasz chyba chaos, skoro budujesz armię demonów, z którymi powinieneś walczyć. - Walczę. Walczę z tymi, z którymi wy nie potraficie... Co to zwykłych to twoja siostra mogłaby, dzięki mnie, jednym pstryknięciem palców zgładzić je, ale tego nie robi, bo zginąłby jej ukochany braciszek, który sam jest demonem. - Ciekawe, przez kogo... - warknął. - Gdybyś nie był tchórzem i był tu naprawdę, a nie przez hologram zabiłbym cię za to wszystko. - Nie ładnie podnosić ręki na ojca... - Nie skrzywdziłbym taty nigdy... Sam widzisz jak Luke przy mnie siedzi i jakoś jemu nie grożę - powiedział, uśmiechając się. Valentine na chwile zamilkł. Po chwili jednak roześmiał się. - W Jasnym Dworze jakoś mówiłeś, że zabijesz wszystkich... Ale dobrze, dobrze synu... Nie udałeś się, tyle w temacie. Ale mam propozycję. Gdybyś tylko ty i twoja siostra przyszli do mnie, moglibyśmy popracować nad tym... Zamiast wywoływać wojnę... - dodał, patrząc na innych Łowców. - Wasza matka mogłaby znów do mnie wrócić i byśmy zaszyli się gdzieś, spokojnie budując rodzinne relację... - Na szczątkach moich rodziców? - prychnęła Jocelyn. - Każdy wie, że chcesz wojny. Nie osładzaj swoich słów, bo to nie działa, Morgenstern - warknęła. - Dobrze. Więc skoro wolisz słowa nie ojca, a poważnego człowieka... Układ jest aktualny. Wy się oddajecie mi, a ja nie wywołuje wojny. - Nie kłam - warknął Jonathan. - Nie umiesz powiedzieć słowa bez kłamstwa. Nic, co mówisz nie jest prawdą... - Nie Tobie to oceniać synu, bo to propozycja do Rady, która ma obowiązek zrobić głosowanie i to oni decydują większością o waszym losie... - mruknął, znikając z uśmiechem na twarzy. Jonathan dopiero po chwili zrozumiał. Rada odda ich bardzo chętnie, nawet bez głosowania. Samosąd, aklamacja... Jeśli czegoś nie zrobią to sytuacja może być tragiczna. Księga III : Rozdział 5 : "Tylko to się liczy" Kochani, dzisiaj rozdział dla fanów Izzy i Jonathana... Usłyszał jak cicho otworzyła drzwi i jeszcze ciszej zamknęła je za sobą, jakby w obawie, że za pierwszym razem zrobiła to za głośno. Słyszał jak miękko stawiała bose stopy najpierw po drewnianej podłodze, potem po miękkim dywanie. Poczuł, jak ostrożnie położyła się koło niego. Jak delikatnie podciągnęła się do góry, tak, że gdyby się odwrócił, jego twarz mogłaby wtulić się w jej obojczyk. Delikatnie zaczęła gładzić go po głowie, jakby był dzieckiem oraz po plecach, jakby chciała go uspokoić. Nie powstrzymał się. Odwrócił się i mocno wtulił twarz w jej ciepłą skórę, przywarł ciałem do jej ciała, pozwolił, aby płuca zapełniły się słodkim zapachem ukochanej. Pękł. - Nienawidzisz mnie dalej, za to jak się zachowuje, prawda? - zapytał cicho. - Kocham cię - wyszeptała powoli. Podniósł się. Patrzył w jej ciemne oczy, które sprawiały, że wszystko w nim topniało. Żadna stal, oręż, nawet anielski płomień, jakim jego siostra władała, czy nawet sam Archanioł Michał, nie potrafiłby tak go obezwładnić, jak te oczy. Ciemne, czekoladowe oczy, okolone długimi, czarnymi, lekko podkręconymi rzęsami. - Jak możesz kochać, kogoś takiego jak ja? - Po prostu. Tak po prostu, jak oddycham teraz, tak kocham ciebie. Tak jak bardzo potrzebuje tlenu do oddychania, tak bardzo potrzebuje ciebie. Tak jak bardzo potrzebuje ziemi, na której mogę chodzić, tak bardzo potrzebuje, żebyś był obok mnie. Po prostu i nie ma tu żadnych warunków. Potrzebuje i kocham cię takiego, jakim jesteś. Nic tego nie zmieni. - Nie chwal dnia przed zachodem słońca, moja kochana - wyszeptał, delikatnie gładząc kciukiem jej policzek. - Ja... Jestem potworem. Demonem, którego nie... - Skończ - warknęła. - Kiedy ty w końcu zrozumiesz, że mnie to nie obchodzi? - Bo mnie nie znasz Iz... - wyszeptał, odsuwając się od niej. Powoli usiadł na drugim końcu łóżka, jednak dalej patrzył jej w prosto w oczy. Zielone tęczówki nie poruszyły się nawet, nie pozwalając źrenicom zmienić obrazu, jaki widział. Przez chwilę dziewczynie wydawało się, że zastygł niczym statuetka. - Nie zdajesz sobie sprawy, do czego jestem zdolny... - Jonathan - wyszeptała, chcąc się do niego zbliżyć, ale gestem ręki powstrzymał ją. - Naprawdę chcesz wiedzieć, kim jestem? Kogo naprawdę pokochałaś? - Ciebie i nic tego nie zmieni durniu - wypaliła. - Valentine zmienił mnie. Podawał mojej matce krew demona, silnego demona bo Lilith, rozumiesz? Mam krew potężnego demona w sobie... Kiedy się urodziłem myślisz, że wyglądałem, jak normalne dziecko? Nie... Blady, ale potężny. To nie było wątłe ciałko noworodka. Miałem uścisk w palcach tak mocny, że złamałem małego palca służącej, która była przy odbieraniu porodu... Ale najgorsze były i są moje oczy, Isabelle. - Są piękne - wyszeptała. - Nie. Nie są. Są piekielne, demoniczne, pełne zła i zniszczenia. Nie ma tam nic, co można by pokochać. Uwierz mi. - Jona... - Chcesz się sama przekonać? - zapytał cicho. Skinęła głową bez słowa. Odetchnął głęboko. Zamknął mocno oczy, tak jak zawsze, kiedy zachowywał się dziwnie i unikał jej wzroku, tak jak wtedy, kiedy po walce uciekał, zamykał się, znikał, czekając, aż wszystko minie. Być może aż zapomni... Ale nigdy nie zapominała. Powoli otworzył oczy. Były takie same - zielone jak łąki Idrisu, pełne miłości. Już miała zapytać się, co niby miało się zmienić, kiedy zobaczyła je. Czarne plamy, które zaczęły niemal zlewać oko, nie tęczówkę, ale oko. Oboje oczu zasuwało się jakby czarną gęstą mgłą, aż oba oczodoły zmieniły się w czarną pustkę, w której odbijał się błysk. Nie widziała żeby czerń inaczej zasunęła białka, lub tęczówkę. Wszystko było idealnie czarne. Siedziała, wpatrując się w to zjawisko z rozchylonymi ustami. Nie potrafiła zmusić żadnego mięśnia do wykonania jakiegokolwiek ruchu. Była po prostu posążkiem, lalką, która nie mogła się poruszyć z własnej woli. - To są moje oczy - powiedział. Nie był to jednak ciepły głos. To był głos, który brzmieniem przypominał stal, lód, bądź nawet i pokryty lodem metal, chłodny, ale czysty w brzmieniu. Obcy. Jakby odległy, nieznany. - Mój głos, również cię przeraża, drobna Isabelle... Na razie nie masz się czego bać... Dopiero kiedy jestem wściekły druga natura daje o sobie znać. Wtedy jestem niebezpieczny, mogę skrzywdzić kogoś, na kim i zależy, powiedzieć słowa, których później żałuje... - To znaczy? - zapytała cicho. - Cóż, najlepiej to jak zapytasz Aline... We Dworze Faerii... Zasłoniłem Jace'a przez ciosem. Miecz przebił mój bok, ale - delikatnie uniósł koszulkę, pokazując idealnie gładkie mięśnie brzucha. - Nie ma po tym śladu, bo idiota zrobił to zwykłym mieczem, który nic mi nie robi. No oprócz uruchomienia autodestrukcji. Demon przejął kontrolę i zacząłem rzucać, że wybije ich wszystkich, a jeśli Malachi będzie mi przeszkadzać to i jego zabije... Że zabije wszystkich, nawet własną matkę... Mama próbowała mnie uspokoić i to zrobiła... - Jak? - Izzy... - wyszeptał już swoim głosem, a jego oczy wróciły do normalnego, wyglądu białych białek i zielonych tęczówek. - Ja... - Powiedz mi. - Powiedziałem - wyszeptał, zwieszając głowę. Zmarszczyła brwi, myśląc nad każdym jego słowem. Szerzej otworzyła oczy, patrząc na niego. Skulił się, patrzył na swoje dłonie, które leżały na kolanach. Włosy, bezładnie opadające mu na oczy, ukrywały jego spojrzenie. Wypuściła powietrze z płuc i haustem nabrała nowe. Uśmiechnęła się lekko i rzuciła się w jego ramiona. Przytuliła go do siebie, opasując go w pasie nogami. - Na prawdę, moje imię... - Wspomnienie ciebie... - poprawił cicho. - Nie umiałbym... Nie chciałbym, żebyś mnie widziała wtedy... Jestem potworem. Demon jest we mnie i tego nie zmienię, a nie chce znów cię skrzywdzić, wywołać łzy... Ja, nie powinienem... - Dureń z ciebie - wypaliła. - Dureń. Nie widzisz? Płomień Clary budzi twoją demoniczną stronę, a jednak nie atakujesz Clary, choć powinna być... Nie wiem, czy to dobrze zabrzmi, ale naturalnym wrogiem. Za bardzo ją kochasz, aby ją skrzywdzić, a skoro... - Ciebie też kocham za bardzo, żeby jeszcze bardziej cię skrzywdzić,a jednak to robiłem. Nie zasługuję, żeby z Tobą być... - Miłość to nie nagroda w wyścigach, ani stypendium, na które trzeba sobie zasłużyć. Miłość to miłość i kropka. Nie powiesz mi, że nie zasługujesz na miłość, bo to od ciebie nie zależy. Po prostu cię kocham i masz się zamknąć, bo twoje oczy są piękne. Nie obchodzi mnie, czy są zielone, czy czarne. Są twoje Jona, a przynajmniej teraz, kiedy mi je pokazałeś. Nie wiem, jak wyglądają, gdy jesteś zły, ale wnioskując po tym, co mi mówiła Clary... Nawet kiedy jesteś zły unikasz mnie, żebym cię nie odtrąciła... - Naprawdę ci to powiedziała? - zapytał, patrząc na nią. - Pomyliła się? - Kocham cię Isabelle - wyszeptał cicho. - Dureń - mruknęła, przytulając się do niego. - Tylko mój dureń. Schowała twarz w zagłębieniu jego szyi, przytulając się do niego mocniej nie zwracając uwagi na nic, poza ukochanym chłopakiem. Chłopakiem,którego dłonie właśnie gładziły jej plecy. - Jak... Jak bardzo ci to przeszkadza? - zapytała cicho. - Demoniczna strona? Cholernie... Nie mogę się denerwować, bo pod wpływem mogę zaatakować kogoś bliskiego. Choć to czasem pomaga... Muszę to przyznać, bo jak widziałaś szybko zdrowieje i nie da się mnie zabić od tak zwykłym żelastwem. Potrzeba serafickich ostrzy lub płomienia, więc trzeba trochę więcej wysiłku, a przy broni dodatkowo dość mocno mnie pokiereszować. To jednak nie jest moim zdaniem warte swojej ceny... - Czemu boisz się przyszłości i możliwości posiadania dziecka? Nie to, żebym naciskała, że go chce teraz, ale... Nie rozumiem... - Nie chce, żeby ktoś jeszcze nosił brzemię demonicznych korzeni... To jest zbyt trudne Isabelle... - Powiedź to Jace'owi - mruknęła, wtulając głowę w jego pierś. - Tessa jest jego przodkinią, a jest Podziemną i wszystko jest dobrze. Nie powinieneś moim zdaniem przejmować się takimi rzeczami. Jesteś jaki jesteś. Być może i to dobrze nawet, bo znasz swoje demony najlepiej na świecie. Wiesz co możesz zrobić i jak się uspokoić, a niektórzy żyją w błogiej do czasu nieświadomości. Nie znają swoich demonów i nie wiedzą jak z nimi walczyć, a potem ludzie się dziwią, że na przykład tak bardzo się zmieniają. Ty wiesz z czym walczysz... - Nie każdy ma swoje demony. Nie wyobrażasz sobie na przykład, abyś te miała... - Każdy je ma, Jona. Nie ukryje się przed nimi nikt i wiesz to najlepiej. Spójrz na Clary, jej największym demonem jest chyba jej wózek i osoba, która ją sprowadziła na niego. To utkwiło w niej tam mocno, że stało się jej częścią, z którą musi walczyć. - Tak... Jednakże ona nie jest taka... Okrutna, a ja staje się bezwzględną maszyną do zabijania. To straszne i... - Jona. Spójrz na mnie - poprosiła, delikatnie gładząc jego twarz, a następnie opuszczając ręce na jego dłonie. Delikatnie uchwyciła je i podniosła do swojego gardła. Położyła je na swojej szyi i spojrzała na niego pytająco. - Dałbyś rade mnie teraz udusić? - Iz... - westchnął, zabierając swoje ręce, jakby szyja dziewczyny oparzyła go. - Jak możesz... Przecież... - No właśnie. Nie jesteś bezwzględną maszyną do zabijania. Temat mamy chyba zamknięty, więc... Czy możesz już nie uciekać ode mnie? - Nigdy więcej kochanie - wyszeptał, uśmiechając się lekko. - Ale nigdy się nie bawmy już w pytanie, czy się uduszę... To nie jest dobre, zwłaszcza, gdy... Gdy pomyślę, że mógłbym to zrobić, to mam ochotę iść się co najmniej utopić. - Mhm... Uważaj bo ci pozwolę - mruknęła, ciągnąc go na siebie. Leżał na niej. Roześmianej dziewczyny, którą kochał bardziej niż mógłby kiedykolwiek pomyśleć. - Kocham cię Isabelle - powiedział i ucałował jej nos. - Kocham cię tak bardzo, że czasem zastanawiam się, jak to jest możliwe, żebym mógł tak kochać. Według planu mojego ojca nie powinienem nigdy kochać, powinienem żyć bez uczuć, nie znać ich, lub znać jedynie gniew i nienawiść... Na szczęście matka o mnie walczyła, później razem z Clary i Luke'em... Nawet nie wiesz, jak momentami była to trudna walka, kiedy wpadałem w szał... Na Anioła, czasami mówiłem, że zabije wszystkich... Wyobrażasz sobie? 5-letnie dziecko, grożące, że zabije i rzucające sztyletami po pokoju, starając się trafić we własną matkę... Przytuliła go do siebie, wtuliła jego ciało, w swoje, gładziła po plecach, starając się przegnać wszystko to, co było złe. - Kochasz mnie, a ja kocham ciebie... Tylko to się liczy. Wszystko inne to dodatki do naszego życia, a na niektórych nawet nie warto się skupiać. Po prostu... Żyjmy, dobrze? - Jeśli się nie zgodzę, to mnie odepchniesz i co najwyżej poprzytulam tylko twoje plecy, co nie? - Możliwe... - Żyjmy więc sobie... Carpe diem, kochanie... Księga III : Rozdział 4 : "słowa, które mogły złamać ją" Na wstępie ogłoszenie parafialne. Ponieważ pod ostatnim postem zainteresowanie odnośnie jakiegoś nazwijmy to eventu na 4 lata, które pisze dla Was na Blogspocie było niemalże zerowe, to po prostu nic nie będzie. Postaram się pisać co piątek, ale wiecie - jakby w piątek się post nie pojawił to na pewno będzie w niedzielę. Przyjmijmy taki harmonogram. Suma sumarum, na pewno będzie rozdział w tygodniu. Jeśli ktoś stąd czyta Owca Life to tam będzie ta sama formuła co jest, czyli post co niedzielę. Na tym chyba kończymy ogłoszenia, miłego rozdziału Owca :D Postać przesuwała się po drodze, niczym widmo, albo upiór, który powstał z dawnego pobojowiska i w pełni księżyca zmierza tam, gdzie miał iść razem z innymi kamratami, szukając zemsty i ukojenia. Dowodem, na to, że postać jednak należała do świata żywych był jej ciężki oddech i sapanie. Lecz nic poza tym, nie przemawiało za tym, że to faktycznie człowiek, a nie zjawa. Jego łachmany wisiały na nim niczym na starym strachu na wróble, a kościste, niemal białe palce, jak dłonie upiora co jakiś czas wysuwały się pod resztek płaszcza, aby naciągnąć podarty kaptur na wynędzniałą twarz. Zatrzymała się. Rozejrzała się i spojrzała w górę, na zasłonięte chmurami niebo. Długie westchnienie, zmieszało się ze szlochem pełnym bezsilności. Owa chwila załamania nie trwała jednak długo. Kościste palce znów zaciągnęły rozchełstane odzienie, a postać ruszyła dalej. Ku granicy. Drzewa zaszumiały. Dźwięk ten wydawał mu się złowrogi, jakby słyszał w tym wojenną wrzawę, krzyki demonów, wrzaski niemal stratowanych w tłuszczy walczących i jęki rozpaczy tych, którzy zobaczyli nieruchome ciała bliskich. A przecież były to tylko liście poruszone wiatrem. Mimo tego rozejrzał się niespokojnie. Teraz nie mógł ryzykować niczego. Niby byli dość blisko miasta, aby w razie ataku przybyła pomoc, a runy, którymi ten teren obłożyła Clary, razem z czarami Magnusa, powinny stanowić solidną ochronę, ale teraz nie chodziło tylko o ich życie. W grę wchodziło dziecko. Mała istotka, która na razie, według słów czarownika i Tessy, była na razie zbiorem komórek. Ale dla niego było to coś więcej niż kilka małych struktur, które na razie nie budują na razie w pełni nawet jednego palca. Dla niego, to była mieszanina genów jego i jego ognistowłosej ukochanej. Dla niego w tym momencie to było wszystko, za co warto było nawet zginąć. Zerknął przelotnie na okno sypialni. Nikogo tam nie było, ale wiedział, że wszystko to, co nadawało sens jego życiu w tym momencie leżało pod pierzyną i spokojnie spało, najprawdopodobniej leżąc na boku, wtulone w zwiniętą pościel, jak gdyby była to ogromna przytulanka. Uśmiechnął się lekko. Tak sielski i delikatny obrazek, nie mógł zadziałać na niego lepiej. Jednak ten spokój nie trwał długo. Liście znów zaszumiały złowrogo. Rozejrzał się, a jego uwagę przykuła nieco pożółkła kartka, przyszpilona do drzewa prostym sztyletem. Podszedł do niej powoli, uważając na każdy ruch, mimo iż zdawał sobie sprawę z potęgi ochronnych zaklęć, jakie otaczały obszar rezydencji. Ostrożnie wyciągnął broń, zwracając uwagę na każdy dźwięk, najmniejszy szelest, czy inny powiew powietrza. Nic się nie stało, nic się nie zmieniło. Wyjęcie ostrza z kory nie spowodowało żadnych innych skutków, poza opadnięciem strony do jego stóp. Ostrożnie schylił się po nią i odwrócił. Zmarszczył brwi, czytając zapisek, napisany poszarpanym pismem, odpowiadającym, jego zdaniem plugawej treści. Kiedy tylko ostatnie słowo, niczym echo wybrzmiało w jego głowie, miał ochotę poszarpać papier na strzępy, a następnie znaleźć osobę, która śmiała się w ogóle pomyśleć o takiej treści wiadomości. Powstrzymał się jednak. Był co prawda na granicy, między niepohamowanym szałem, a wybuchem gniewu, napinał papier do granicy rozdarcia go, ale zwolnił uścisk. Spróbował wziąć głębszy oddech. To jednak był dowód. Ale z drugiej strony słowa, które mogły złamać ją. Ciche pukanie zmąciło myśli kobiety. Podniosła wzrok znad papierów i spojrzała na lekko uchylone drzwi, przez które obserwowały ją dobrze znane jej oczy. - Coś się stało Aline? - Czy możemy porozmawiać? To chyba dość pilne i myślę, że ważne... - Chyba? Dziewczyna weszła do pomieszczenia, zamykając za sobą drzwi. Usiadła na krześle przed matką, zagryzając ze zdenerwowania wargę. Położyła dłonie na kolanach i przez dłuższą chwilę przyglądała się żyłom, które wyszły przez zaciskanie palców w pięści. - Po prostu, kiedy chodzę po mieście czuje się teraz nieswojo. Na ustach każdego są Morgensternowie, bynajmniej w dobrym znaczeniu. Każdy ma co do nich zarzuty. Kobieta zmarszczyła brwi, coraz pilniej słuchając córki. Nie sądziła, że aż tak negatywne nastroje wywoła powrót rodziny do Idrisu. - Prawie każdy boi się Jonathana. Niektórzy opowiadają straszne historie, jak to demon może przejąć nad nim kontrolę i że może powybijać wszystkich, kogo tylko będzie chciał. Po mieście krążą plotki z tego, jak zachowywał się w Jasnym Dworze, podczas zasadzki.... - westchnęła, wzdrygając się na myśl tego wydarzenia. - Mamo, jestem świadoma tego, co wtedy mówił, ale przecież każdy widział, jak zareagował słysząc imię Isabelle. Jak imię jego siostry odbiera mu... Albo raczej ratuje go od tej demonicznej strony. On nie byłby w stanie nas skrzywdzić, a każdy teraz trzyma przy sobie przynajmniej jedno serafickie ostrze i czuje, jakby miałoby być wymierzone prosto w Jonathana. Wiem mamo, że to... Skomplikowana sytuacja, ale jednak wszyscy wychowywaliśmy się razem. Razem się bawiliśmy, spędzaliśmy czas i trenowaliśmy. Nikt inny nie zna ich lepiej od nas, a my teraz milczymy kiedy inni ich atakują. To mi nie pasuje, dlatego chciałam z tobą porozmawiać. Nie możemy teraz dopuścić, aby jeszcze wśród nas były teraz rozłamy. Wszyscy mamy jeden wspólny cel - pokonanie Morgensterna. - Masz racje, potrzebujemy teraz jedności... - wymruczała w końcu, masując swoje skronie, chcąc ulżyć sobie w bólu migrenowym. - Nie możemy zostawić ich samych. Clary jest w ciąży, jeśli się o tym dowie może zareagować zbyt impulsywnie, a to może być opłakane w skutkach. - Myślisz, że mogłaby... - Poronić? Możliwe. Pytałam Magnusa jak przewiduje jej stan. Przez fakt, że płynie w niej krew anielska, która na dodatek skumulowała się z nadwyżką jaką posiada Jace nie można określić, jaki przebieg będzie miała jej ciąża... Trzeba naprawdę na nią uważać. - Myślisz, że Łowcy się tym przejmują? - Nie. Zdaje sobie sprawę z tego, że dla nich Morgensternowie to zdrajcy... Wystarczy mi postawa Malachiego, który ciągle chce zmienić moje stanowisko wobec nich... Od zajścia w Jasnym Dworze chce zamknąć Jonathana w izolatce... Gdzie czekałby na śmierć. - Czemu nie zmienisz go? Możesz go odwołać... - Gdyby to było takie proste... Łowcy oskarżą mnie wtedy o zbytnią przychylność wobec Morgensternów i że usuwam ze stanowisk wszystkich, którzy mają odmienne zdanie. Poza tym nie potrzebuje w czasie wojny kolejnych utarczek i dodatkowej papierologii odnośnie wyboru nowego Konsula. Pamiętaj też, że wrogów trzeba trzymać blisko. Wole go kontrolować, niż gdyby miał poza moją kontrolą działać na własną rękę. Tak jest bezpieczniej dla wszystkich. - Dlaczego on właściwie jest tak przeciwko Morgensternom? - Nie wiem i chyba się nigdy tego do końca nie dowiem. Sądzę, że po prostu boi się swojej pozycji. Może myśli, że będę chciała wprowadzić Jocelyn na jego miejsce. - A wprowadziłabyś? - Nie... Nie dlatego, że nie nadawałby się. Kto wie, może i by się sprawdziła lepiej niż Malachi, ale to kiedyś. Teraz jest po zbyt wielu przejściach. Nie chce dodawać jej ciężaru, zwłaszcza, że tyle już przeszła. Poza tym obecnie jej nazwisko nie przyjęło by się jako nazwisko Konsula. Łowcy nie mieliby do niej należytego szacunku lub traktowali jak swojego wroga. Jest niezwykle silną i bystra kobietą, ale jej przejścia... W dodatku ma na głowie Jonathana i Clary, nawet jeśli oboje mocno się usamodzielnili... Zawsze będzie ich mieć pod swoją opieką i będzie obok nich zwłaszcza teraz przy Jonathanie. - To widać. - Pani Inkwizytor - zaczął Malachi, wchodząc do pokoju, ale urwał widząc matkę i córkę. - Przepraszam, za takie wyjście. Nie było zaplanowanego żadnego spotkania i sądziłem, że jesteś sama. - Nic się nie stało. Proszę, co masz za sprawę? - Tak jak prosiłaś zorganizowałem spotkanie na jutro odnośnie naszej obrony. Czy mogę wiedzieć, dlaczego macie takie... Niepocieszone twarze? - Wewnętrzne sprawy... - rzuciła zdawkowo Aline, widząc, że matka nie umie dobrze określić tematu ich rozmowy. - O imieniu Morgenstern? - dopytał Malachi. - Wiedziałem - powiedział po chwili ciszy, podczas której żadna z kobiet nie umiała ani zaprzeczyć, ani potwierdzić. - To raczej nie jest sprawa, o której chciałabym z tobą rozmawiać, za przeproszeniem... - Wiem dlaczego... Byłem głupi i zaślepiony. Zrozumiałem, że nie powinienem teraz dzielić naszego społeczeństwa. To jest jedynie po myśli Morgensterna, nie na naszą korzyść - powiedział poważnie, nie wyrażając przy tym żadnej pogardy. - Jeśli są jakieś kłopoty chcę chociaż zaoferować pomoc. Sprowadzić Cichego Brata do Clarissy? Udostępnić broń innym? Cokolwiek, czym mógłbym się zająć, a pokazałoby szczerość moich intencji? - Doprawdy chciałbyś im teraz pomagać? - Pani Inkwizytor, chcę, czy nie chcę - to się nie liczy. Liczy się jedność Nefilim, a także fakt iż... Nie ma żadnej ustawy, która pozwoliłaby ich skazać, a według naszego prawa nie ma przestępstwa bez ustawy. Są więc pełnoprawnymi Nefilim, których ja, pełniąc urząd Konsula powinienem chronić przed każdą krzywdą, jaka mogłaby ich spotkać. To jest zadanie mojego urzędu, które chce wypełniać, dlatego nie mogę pozwolić sobie na prywatne osądy... Przynajmniej w wymiarze mojego urzędu, a każdy wie, iż to co myśli Nefilim, a to co robi nie musi znajdować odzwierciedlenia. Mam takie zadania i muszę je wykonywać. Obie kobiety patrzyły na niego z niemym podziwem. Żadna nie sądziła iż może zajść w człowieku taka zmiana, nawet jeśli ograniczała się do sfery jego urzędu i poczynań. Nikt w końcu nie mógł sprawdzić tego, co tak naprawdę myślał, ale to co przed chwilą zadeklarował było postępem. I to milowym. - Dobrze. W takim razie możesz zastanowić się jak przetłumaczyć Łowcom to co sam zrozumiałeś. Że potrzebujemy jedności, nie ostracyzmu - stwierdziła Jia, uśmiechając się do niego blado. - Cieszy mnie ta zmiana. Nie dlatego, że osobiście mam dobre stosunki z Morgensternami, a dlatego, że również zdaje sobie sprawę z wagi sytuacji naszych czasów i jak ważna będzie zgoda. - Dziękuję pani Inkwizytor. Sądzę, że można poruszyć tą sprawę jutro. Wewnętrzna zgoda jest bardzo ważna, abyśmy mogli stawić opór, a nawet pokonać Valentine'a. Księga III : Rozdział 3 : "potrzebował tylko jednego..." Witam was kochane Ludziki!!!! Tak, znów widzimy się w piąteczek, piątunio, piątusieńko!!! Nie jestem pewna, czy da radę to utrzymać, również na kolejne piątki, ale kto nie ryzykuje nie pije szampana, więc mamy, zobaczymy czy następny post też będzie w piątek, czy jednak w niedzielę. Dobrze, skoro to mamy wyjaśnione to kolejna sprawa. W grudniu - 17 - stuknie mi 4 lata na Bloggerze. Z tej okazji chciałam zrobić coś specjalnego, ale wiecie... Najpierw trzeba zasięgnąć u Was języka. Więc pytam prosto z mostu - chcielibyście coś specjalnego odnośnie tego dnia? I od razu mówię - tak, będzie rozdział bonusowy, ale czy gdybym zrobiła coś innego np. jakiś konkursik, czy coś typu Q&A to będziecie brali w tym udział. Bo jak nie to po wafla mi to robić? ... Odpowiedziałeś sobie? To okey, tak więc w komentarzach napiszcie mi co o tym sądzicie i proszę, żeby serio to potraktować, bo ja Was traktuje serio i staram się wymyślić coś super... Ale wiecie... Odzew mile widziany i tak takiego typu. No to piszcie w komach co o tym sądzicie i mam nadzieje, że rozdział też się spodoba. Bayo!! Pogładził delikatne, rude pukle. Uśmiechnął się, przejeżdżając palcami od jej biodra po odsłonięty przez podwiniętą koszulkę brzuch. Tam rozwijało się jego dziecko. Pod sercem dziewczyny, która znaczyła dla niego więcej niż życie. - Już nigdy nie pozwolę, aby stała wam się krzywda - wyszeptał, składając całusa na czole śpiącej dziewczyny. - Już nigdy na to nie pozwolę. Odetchnął głęboko, wdychając zapach skóry Clary. Uwielbiał ten delikatny zapach szamponu do włosów i płynu brzoskwiniowego, kochał woń jej perfum, którymi spryskiwała najczęściej swoje ubrania, tak żeby nie przesiąkły ostrym zapachem farb. Mieszanka tych zapachów zawsze go uspokajała, działała kojąco na nerwy. Teraz też tak było. Przez pół nocy, zamiast spać patrzył na ukochaną, myśląc, jak to będzie, gdy urodzi się ich dziecko. Zastanawiał się, czy naprawdę to jest realne, czy naprawdę ma zostać ojcem. - Zrobię wszystko, żebyście byli bezpieczni i szczęśliwi... Wszystko kochanie - wyszeptał, ocierając wargi o jej czoło. - Mhm... - mruknęła, wtulając się w jego ramię jeszcze bardziej. - Nie śpisz? Odpowiedziała mu cisza. Przyjrzał się ukochanej i upewnił się w tym, że spała, ale mruczała cicho przez sen. - Kocham cię - wyszeptał, wtulając nos w jej włosy. - Kocham nasze dziecko. Miał już zasypiać od nowa, kiedy usłyszał ciche pukanie do drzwi. Zerknął czy, nie obudziło to Clary, po czym spojrzał w stronę wejścia do pokoju. Zanim powiedział "proszę" do sypialni weszła ostrożnie Jocelyn. Nagle poczuł, jak w gardle tworzy się ogromna gula, a w brzuchu nieprzyjemny ucisk. - Jace? - zapytała, nie ukrywając zaskoczenia. Nie miała prawa spodziewać się, że zastanie chłopaka w łóżku z jej córką. Nie po tym, jak wczoraj wyszedł. Nie po tym, jak Jonathan powiedział kobiecie, co zrobił. Rozumiał, aż za dobrze jej zaskoczenie, ale nie był przygotowany na to. Nie by pewien, co powinien powiedzieć matce ukochanej. - Witaj Jocelyn - powiedział cicho, bezwiednie gładząc Clary po głowie. - Co... - Wiem, że wczoraj zrobiłem największą głupotę, jaką tylko mogłem zrobić, ale to się nie powtórzy. Kocham Clary, a wczoraj... Musiałem ochłonąć. Posiadanie dziecka w chwili, kiedy tak naprawdę nie jesteśmy pewni następnych tygodni nie jest najłatwiejszym położeniem, ale nie mam zamiaru uciekać tylko dlatego. Nie zostawię jej samej z naszym dzieckiem. - Nie wiem, czy zdajesz sobie z tego sprawę, ale moje zaufanie do ciebie raptownie spadło, po tym co zrobiłeś, więc nie wiem, dlaczego miałabym ci zaufać Jace... - Bo ja mu ufam - wyszeptała cicho Clary. Otworzyła powoli oczy. Podniosła się do pozycji siedzącej i spojrzała najpierw na matkę, potem na chłopaka. - Mamo, kocham Jace'a i ufam mu, że to, co stało się wczoraj już więcej się nie powtórzy. Moje zdanie chyba liczy się najbardziej w tej kwestii... - Wczoraj musiałem to wszystko przemyśleć. Byłem w szoku. Nie spodziewałem się, że... Że teraz to się stanie. - Teraz? Jace, powinniście przewidywać konsekwencje swoich poczynań. Jesteście prawie dorośli, a za kilka miesięcy będziecie mieli dziecko. To nie jest czas na głupie wytłumaczenia. - Nikt o takich nie mówi. Jak mogłem się spodziewać, że... Że to stanie się tak szybko... - Tak szybko? - powtórzyła kobieta, uważnie na niego patrząc. - Jace, mów jaśniej, bo nie mam zamiaru zgadywać co masz na myśli. - Nie myślałaś chyba, że skoro odzyskałem Clary to pozwolę sobie znów ją stracić - powiedział, siadając i przytulając ją do siebie. - Kocham ją za bardzo, żeby znów żyć bez niej... Cóż, gdyby ta sytuacja nie była tak mało romantyczna to pewnie bym się oświadczył jej jeszcze wczoraj, ale nie mając pewności, że mi wybaczy jakoś nie zabrałem ze sobą żadnego pierścionka. - Jace, proszę skończ z sarkazmem. To poważne sprawy. - Jestem poważny. Oświadczę się Clary, wezmę z nią ślub, wychowam z nią dziecko... Albo raczej dzieci, bo na pewno nie skończy się na jednym. Nie zostawię jej już nigdy, bo ją kocham. - Jace... - wyszeptała rudowłosa, patrząc na niego. - Nie musisz... - Ale chce - przerwał jej, obejmując delikatnie. - Chce i to zrobię. Nie powstrzymasz mnie przed próbą oświadczenia się Tobie... Przynajmniej spróbuje... - Spróbujesz? - Nie da się przewidzieć twojej odpowiedzi skarbie... - wyszeptał delikatnie, całując jej skroń. - Jocelyn, naprawdę nie skrzywdzę więcej Clary. - Zobaczymy - mruknęła. - Przynieść wam tu coś, czy zejdziecie do nas? - Zejdziemy. Nie ma co robić zbędnej sensacji - mruknął Jace, powoli wstając. - Na to jest już zdecydowanie za późno. - Jesteś pewna, że to ostatni taki wyskok Jace'a? - zapytała Izzy, składając czerwoną koszulkę i układając ją na półce. - Wiem, że go kochasz i że on to odwzajemnia, ale na pewno nie jesteście też gotowi na posiadanie dziecka. - Nie mów jak moja mama Iz... To robi się straszne, zwłaszcza, że ona teraz będzie stale patrzyć na jego ręce. - Ale jesteś pewna, że to taki ostatni wyskok z jego strony? Nie chciałabym, aby moja najlepsza przyjaciółka cierpiała z powodu, jakby nie patrzeć osoby, która jest dla mnie jak brat. To nie byłoby dobre, zwłaszcza, że no cóż... Jesteście oboje dla mnie ważni. - Dziękuję ci Izzy, ale... Jace to musiał do siebie przyswoić. Ja też nie powiedziałam wam od razu co się dzieje. Nie jestem bez winy w tym temacie i dobrze o tym wiem. Mogłam mu powiedzieć o dziecku inaczej, jakoś go przygotować, a tak naprawdę... Wypaliłam to... - Nie możesz się obwiniać. Sama nie jesteś... Nie jesteś przygotowana na to, żeby już zostać mamą. Powinien od razu cię wspierać, a nie uciekać jak... - urwała nagle, jakby jej słowa zostały trafione pociskiem i rozpadły się, zanim tak naprawdę zdążyła je wypowiedzieć. - Jak Jonathan? - zapytała Clary, patrząc na nią z powagą wypisaną na twarzy. - Znów cię odpycha od siebie? - Tak... Po tym, jak wyszedł od ciebie, zataczając się poszedł w drugą stronę, zachowując się tak, jakby nie chciał mnie widzieć... Ani mnie, ani twojej matki. - To było na odwrót... - Co było na odwrót? Widziałam, jak uciekał jak najdalej, nie patrząc nawet na mnie, jedynie burcząc, żebym przyszła do ciebie, a jego zostawiła w świętym spokoju... - To było na odwrót - powtórzyła, patrząc na nią. - On nie chciał, żebyś to Ty zobaczyła Jego stan - powiedziała, odpowiednio akcentując słowa, kładąc na nie, niemal sztywny i zimny akcent. - Ty miałaś nie patrzeć na niego, a nie on na ciebie. Źle to zrozumiałaś. - Ale, dlaczego? - Izzy, wiem, że nienawidzisz, kiedy się o tym wspomina, ale Jona to jednak pół demon. Walczy z tą drugą naturą, ale zrozum - posiada ją. To, że może przy mnie siedzieć, nie znaczy, że bezwiedne iskry, które czasem pojawiają się na moich rękach to dla niego również piękne ogniki niebiańskiego światła. Nie. To dla niego śmiertelne zagrożenie. To, że większość czasu panuje nad sobą, nie oznacza, że jest tak zawsze. - Ale to mój Jonathan... On nie mógłby... - Mógłby - wyszeptała cicho Clary. - Uwierz, mógłby. Właśnie wtedy, kiedy się dowiedział co zrobił Jace był w stanie zrobić prawie wszystko... Sama się przestraszyłam na początku. Byłam w zbyt wielkim szoku... Myślałam, że straciłam Jace'a, nie mogłam pozwolić sobie na utratę i brata, więc uwolniłam ognika - wyszeptała, kiedy na środku jej dłoni pojawił się malutki ognik, wyglądający niewinnie, ale pozory w końcu mylą. - Dopiero jak go zobaczył trochę się opamiętał i wyszedł z pokoju, zataczając się... Zareagowałam zbyt instynktownie, ale... - Clary... Co on... - Powiedział, że zabije Jace'a, za to, że mnie zostawił w takim stanie - wyszeptała, przesuwając ogniki na palce. - Ja... Nie wiem. To go wkurzyło i to mocno, a ja nie wiedziałam, jak inaczej go uspokoić. Po raz pierwszy bałam się, bo przecież dziecko... - Ale... Dlaczego nie chce, żebym go zobaczyła? W sensie, dlaczego zawsze przede mną ucieka, kiedy zaczyna się robić trudno? - Boi się ciebie stracić. Uważa, że w ogóle nie powinnaś się z nim zadawać dla własnego bezpieczeństwa, a fakt, że nie chcesz go odstępować na krok, sprawia, że niestety, ale sam podejmuje inicjatywę, aby chronić cię przed samym sobą. - Boi się mnie stracić? Przecież... Przecież to nie tak powinno być. Chce mu pomóc uporać się z tym wszystkim, a jak ja niby mam to zrobić, skoro się przede mną ukrywa, co? Jak on to sobie wyobraża, że jak będzie uciekać to wszystko będzie fantastycznie? - To z nim musisz porozmawiać - stwierdziła, gasząc płomień i składając koszulkę. - Ja tego nie zrobię Iz. To ty musisz postawić go przy murze, tak, żeby postanowił się otrząsnąć... Albo zaczął wierzyć, bo myślę, że nie rozumie, tego jak bardzo go kochasz i że to naprawdę stałe uczucie. Siedział, patrząc na wiszący na ścianie Miecz. Powoli uderzał palcami o blat biurka, na którym rozłożone były plany miasta, mapa całego Idrisu i oszacowane liczby sił, jakimi dysponował. Kolejny krok musiał być dokładnie przemyślany pod każdym względem. Sytuacja, jaka miała miejsce w Dworze faeri nie miała prawa się powtórzyć, zwłaszcza, że tam o mało nie mógł stracić zbyt dużo. Mało brakowało, a nie dość, że nie pozyskałby ostatniego składnika to straciłby część swoich ludzi, na korzyść faerii. Nie mógł przecież do tego dopuścić. To Nefilim mieli stanowić przyszłą elitę nowego świata, a już historia zwykłych Przyziemnych pokazała, że jeśli rasa panująca była w mniejszości zwykle przegrywała przy każdej rebelii mas niższych, bądź przy podejmowaniu każdej decyzji mieć na uwadze choćby późniejsze poczynania niższych stanów. Nefilim może i byli inną rasą, posiadającą pierwiastek anielski, nieskazitelny, ale posiadali również ludzkie, przyziemne cechy. Historia kołem się toczy, możliwość była, aby i w tym przypadku zatoczyła okrąg. W końcu kiedyś był w mniejszości. Krąg przeciwko Clave i zdrajcom. Wtedy o mało nie przegrał, teraz nie mógł sobie na to pozwolić. Był bardzo blisko dopełnienia swojego planu i nie mógł teraz przegrać. Jeszcze raz spojrzał na Miecz, który emanował ciemną poświatą, wywołującą u niektórych niepokój. Demoniczny Miecz, pozwalający mu na panowanie nad całymi hufcami demonów. Kontrolował całą armią tych piekielnych pomiotów. Miał przewagę liczebną nad całym Alicante i Łowcami, którzy zjechali do miasta, nie wspominając faktu, że zawsze mógł przyzwać nowe demony. Do osiągnięcia kompletnej przewagi potrzebował tylko jednego... Drobny fail Bardzo Was przepraszam, ale po prostu nie dałam rady nic napisać, a nie chce w ostatniej chwili coś pisać. Jest post na Owca Life odnośnie 12 listopada, za to. A co do posta tutaj po prostu nie będzie w tym tygodniu. No niestety zaczęłam ostre przygotowania do matury i niestety, ale wszystkiego nie ogarnę, zwłaszcza, że mam jeszcze parę innych rzeczy do szkoły do zrobienia. Postaram się, aby takie sytuacje więcej nie miały miejsca, ale wiecie - opowiadania pisze jako hobby, więc teraz będzie nieco trudny okres, ale kiedy minie trochę szału w związku z kończącym się powoli semestrem i ogarnę trochę swoje sprawy znów będzie regularność i porządne posty. Dziękuję za wyrozumiałość i cierpliwość. Przepraszam za taką, a nie inną sytuację, znowu, ale proszę zrozumcie. Klasa maturalna. Mam nadzieje wam to wynagrodzić później, po maturach, kiedy postaram się więcej pisać, nie tylko na Owca Life, bo jeśli dobrze wszystko policzone i nie będzie zbyt dużych utrudnień jeszcze przed majem III Księga Kaleki dobiegnie końca i wejdą w życie inne moje projekty. To tyle, jeszcze raz przepraszam. Księga III : Rozdział 2 : "My ciebie też" Patrzył na nią. Jak niespokojnie wycierała mokre włosy w ręcznik, który zarzuciła na krzesło. Jak wzięła do ręki szczotkę i rozdzieliwszy rude loki na dwie części, zaczęła czesać tą po lewej, czemu towarzyszyło wyraźne zdenerwowanie. Pokręcił głową i usiadł obok niej, dotykając jej ramienia, przez co podskoczyła, jakby nie spodziewając się go. - Co? - szepnęła wyrwana ze swoich myśli. - Tak, zgadzam się tylko... - O nic właśnie nie pytałem... - mruknął, wyciągając przedmiot z jej ręki. - Jesteś strasznie zamyślona dzisiaj, jakby... - Po prostu to wszystko do mnie wraca... Dzieciństwo. - Nie musisz się tym katować... To już minęło i nie pozwolę, żebyś... - Akurat nie myślałam o tym... Bardziej o tych spokojnych dniach z mamą, Lukiem i nami nad jeziorem, albo rzeką. Te miłe wspomnienia, kiedy byliśmy prawdziwymi dziećmi. - Kiedy ciągnąłem cię za warkocz - mruknął, uśmiechając się lekko, zaczynając delikatnie czesać mniejsze pasma loków. - Teraz na szczęście już nie ciągniesz... - Zawsze chciałem zwracać twoją uwagę na siebie... Nie wiem, jakoś potrzebowałem twojego zainteresowania, świadomości, że zajmujesz się mną... Wiem, to dziecinne, ale byliśmy dziećmi. - Cóż, teraz role się odwróciły... - Clary, wózek nie sprawia, że... - Znów mnie źle zrozumiałeś. Myślałam raczej o tym, że będziesz częściej czesać moje włosy. Całkiem przyjemnie się czuje, kiedy to robisz. - Nie dziwię się. Ty prawie powyrywałaś swoje włosy - mruknął, podkręcając wilgotne pasmo w jeden, gruby lok. - Czym tak się zamyśliłaś? - Mówiłam, ci, że dzieciństwem. - Nie chce być nieufny względem ciebie skarbie, ale to niezbyt możliwe. Coś się stało, tak? Dalej myślisz o reakcji Łowców, czy martwisz się bratem? Westchnęła, skrywając twarz za woalem mokrych, rudych włosów. Chłopak jednak nie dał się zbyć i odgarnął jej włosy, bardziej przysuwając ją do siebie. Objął ją ramionami i niezbyt przejmował się faktem, że od włosów ukochanej koszulka robiła się coraz mniej sucha. - Nie ukrywaj się przede mną kochanie. Kocham cię i nie pozwolę, aby coś cię dręczyło. Już od dawna nie musisz sama mierzyć się ze swoimi problemami. Twoje kłopoty to moje kłopoty i martwię się o ciebie... Clary, ja szaleje, kiedy nie wiem, co się z tobą dzieje i co zaprząta twoją piękną główkę, rozumiesz? - To... Nic ważnego... Nie powinieneś się tym przejmować, to tylko takie kobiece zamartwienia... - Nie wydaje mi się skarbie. Spójrz na mnie - poprosił, a kiedy odwróciła wzrok delikatnie ujął jej podbródek, zmuszając do spojrzenia na niego. - Kocham cię i cokolwiek by się nie stało, nic tego nie zmieni. Kocham cię jak wariat i to się nie zmieni nigdy. - Ale... To... - A więc coś jednak jest na rzeczy - mruknął, gładząc ramię dziewczyny. - Więc, co się dzieje? - Jestem... W ciąży... - wypaliła między dwoma większymi wdechami. Chłopak zmarszczył brwi początkowo nie dowierzając, ale kiedy wyraz twarzy Clary, wyrażający pełną powagę i cień strachu, nie zmienił się rozchylił usta nie dowierzając. - My... Będziemy mieli... - Dziecko - dopowiedziała cicho. Chłopak puścił ją i usiadł na skraju łóżka, chowając twarz w dłoniach. Siedział tak przez chwilę nie wiedząc zbytnio co zrobić. W pokoju zapanowała kompletna cisza, słyszał więc swój nierówny oddech, a w głowie zaczęło kołować mu się tysiąc myśli na raz. Kilka razy odetchnął głęboko, ale na wiele się to nie zdało. W końcu wstał z łóżka i szybko ubrał spodnie, koszulę i kurtkę. Bez słowa wyszedł z pokoju, nawet nie rzucając spojrzenie na dziewczynę, która bardziej słysząc niż widząc zza łez, które zaczęły zbierać się w jej oczach zaczęła szlochać, zwijając się na łóżku niczym embrion, zaciskając ramiona na brzuchu, w którym zaczynała rozwijać się mała istotka. Nie pamiętał później jak opuścił rezydencję, ani dlaczego właściwie wybrał drogę wiodącą do jeziora Lyn. Po prostu szedł tam, gdzie prowadziły go nogi, starając skupić się na dźwiękach cykad, szumu koron drzew i odgłosach kroków, jakie oddzielały go od domu. Chciał skupić się nad tym, a nie nad szumem w głowie, ponad którym wybijał się głos dziewczyny mówiącej, że jest w ciąży. Będzie miał dziecko z nią. Co prawda mówił, że nie miałby nic przeciwko posiadaniu dziecka, ale kiedy stało się to faktem stracił mowę. Ten raz, kiedy ich za bardzo poniosło przyniósł właśnie owoce. Mały Łowca rozwijał się pod sercem rudowłosej. Nigdy nie spodziewał się, że tak szybko zostanie ojcem. Nigdy nie chciał, aby nastąpiło to w chwili, kiedy psychopatyczny, biologiczny ojciec Clary będzie na nią polować, a w Idrisie szykowano się do wielkiej wojny, w której będzie musiał brać udział i nie wiedział, jak może się to wszystko potoczyć dalej. Zbyt dużo myśli kołatało się w jego głowie. Musiał je sobie poukładać, musiał wymyślić, jak zapewnić bezpieczeństwo własnej dziewczynie, a teraz jeszcze dziecku. Musiał poukładać sobie całe życie na nowo - nie tyko uwzględnić potrzeby dla ich dwójki, ale teraz jeszcze dziecka. Musiał szybko dojrzeć, stać się najlepszym ojcem dla przyszłego Łowcy. Szedł dalej biorąc coraz głębsze oddechy i coraz wolniej wypuszczając później oddech. Starał się przez to uspokoić zarówno umysł, jak i szaleńczo bijące serce. Nie miał pojęcia jak poukładać całą tą burzę myśli. Cicho otworzył drzwi i zamarł w półkroku. Leżała zwinięta w kłębek, a jej ciałem niemal szarpało kolejne ataki szlochu, który starała się tłumić, wtulając twarz w poduszkę. - Clary, cholera - warknął siadając obok niej na łóżku i przyciągając ją do niedźwiedziego uścisku, starając się tym ją uspokoić. - Gdzie ten Herondale? Czemu siedzisz sama i płaczesz? Claryś, co jest, na Anioła! - Po.... Po... Poszedł... Nie.... Nie... Wi...em... Ggg..dzie - powiedziała między kolejnymi szlochami. - Csii.. - wyszeptał, przytulając ją jeszcze mocniej. - Ale czemu płaczesz? - zapytał, całując ją w czoło i delikatnie kołysząc ją, starając się ją uspokoić. - Je...Jestem w ci...ciąży - wychlipała, chowając twarz w jego ramieniu. - Pppowiedziałam mu i... i... i pooszedł - wychlipała, a jej klatka niemal trzęsła się od środka, jak w drgawkach. - Jak to poszedł? - zapytał, zaciskając palce na jej ramieniu. - Ten skurwiel cię zostawił z dzieckiem?! - krzyknął, czując, jak gniew niczym trucizna przeszywa jego naczynia krwionośne. - Jona... To... - Nie. Zabije tego psa, rozumiesz? ZA-BI-JE! Clary niczym oparzona odskoczyła od niego. Ledwo utrzymała się na krawędzi łóżka i zasłoniła twarz ramieniem. Chłopak sapnął, widząc przerażenie w jej oczach i niebieski ognik, skaczący niewinnie między jej palcami. Sam cofnął się, niemal upadając z łóżka. Zerknął na przerażoną siostrę i rozłożył ręce. - Clary... Dziewczyna nie opuściła ręki, a jedynie kolejne łzy popłynęły po jej policzkach. Poczuł ból, który zacisnął jego serce. Niemal jak pijany zatoczył się do drzwi i wyszedł na korytarz, napotykając pytające spojrzenie Jocelyn i Isabelle. Zobaczywszy szatynkę odwrócił się i opierając o ścianę chciał już iść, ale zatrzymał go aż zbyt głośny krzyk Isabelle pytającej, co się stało. - Ten skurwiel zostawił ją samą... Z dzieckiem... - warknął, idąc starając się opanować gniew i jednoczenie jak najszybciej zniknąć z pola widzenia Isabelle. Stanął przed plażą, na krawędzi piasku i trawy. Wpatrywał się w nieruchomą taflę niemal martwego jeziora - żaden podmuch nie marszczył nawet powierzchni wody, przez co z daleka wyglądała jak ogromna, srebrna moneta, jeszcze przed wybiciem na niej nominału. Niczym płaski okrągły, żeton. Odetchnął jeszcze kilka razy zimnym, nocnym powietrzem, patrząc w gwiazdy. Szum w głowie ustał. Był spokojny, ale dalej męczyło go coś, przeczucie, że mimo to, szykuje się coś. Uparcie wpatrywał się w toń jeziora. Chciałby kiedyś, aby Clary zobaczyła to miejsce. Może by namalowała tu spokojny, sielankowy obraz? Może by urządzaliby tu sobie piesze wycieczki z ich dzieckiem? Clary. Myśl, że zostawił ją samą w pokoju, wychodząc bez słowa uderzyła w niego, niczym piorun. Przecież ona teraz mogła zalewać się łzami, kiedy on myśli o sielance nad jeziorem! - Cholera! - warknął i ruszył biegiem w stronę domu. "Jeśli przeze mnie coś zrobiła, płakała, czy coś gorszego, chyba tu znów przyjdę... Z kamieniem młyńskim." pomyślał, coraz szybciej biegnąc. - Clary, ale on może chce wszystko przemyśleć... Nie wierze, żeby chciał zostawić ciebie i dziecko... - Prze...cież wyszedł... Nie chce... Nas - wydukała. Jocelyn pokręciła głową i jeszcze mocniej przytuliła do siebie córkę. Cicho zaczęła jej nucić jakąś melodię, gładząc ją po głowie i co jakiś czas całując jej czoło. Isabelle, nie wiedząc co robić położyła się po drugiej stronie i sama zaczęła gładzić dziewczynę po ramieniu, próbując ją uspokoić. Kiedy rudowłosa w końcu zasnęła zmęczona szlochaniem obie wstały i po cichu opuściły pokój. Odeszły na wszelki wypadek kilka kroków i dopiero spojrzały po sobie. - To nie możliwe, żeby zostawił je. - Jeśli nie wróci do rana... Jonathan... - Co się z nim dzieje? Dlaczego tak uciekł? Dlaczego mnie opycha, gdy coś zaczyna się dziać? - Chce cię ochronić przed samym sobą, ale akurat teraz powinnaś go zostawić samego. Musi się uspokoić. - Mogę mu pomóc, wesprzeć, czemu mnie odpycha? - Są rzeczy z którymi sam do końca sobie nie radzi, ale żeby to do siebie przyswoić potrzebuje czasu. Musi zrozumieć, że... To czas, aby powiedzieć ci wszystko. - Wszystko? - Ja ci nie mogę powiedzieć, bo to decyzja mojego syna, ale... Jesteś dla niego ważna, nie wątp w to. On po prostu potrzebuje czasu. Wiele w jego życiu teraz się pozmieniało i musi poczuć stabilizację, zanim ci powie. W głębi duszy to dalej chłopiec, który chce bezpieczeństwa i akceptacji. - Kocham go... - wyszeptała, obejmując się ramionami. - Nie chce, żeby przede mną uciekał, przez to jaki jest... Kocham go takim jaki jest. - Wiem Izzy. I on też to wie, ale musi w to uwierzyć. Musi do niego dotrzeć, że to prawda i że to się nie zmieni. Wpadł do rezydencji i wbiegł po schodach. Kiedy jednak chciał skręcić w korytarz do jego pokoju ktoś pchnął go na ścianę, uderzając nim dość brutalnie. Chciał się wyrwać, ale żelazny uścisk nie tylko nie pozwolił mu na to, ale z każdym jego ruchem stawał się coraz mocniejszy. - Jak myślisz, Herondale, co ci zrobię, za to, co zrobiłeś mojej siostrze? Jace, gdyby nie widział Jonathana we Dworze, pewnie by odetchnął, ale zważywszy na tamto doświadczenie spiął się jeszcze bardziej. - Jonathan, wiem jak ją skrzywdziłem i chciałem to teraz naprawić... - Naprawić? - powtórzył szyderczo. - A powiedz mi, jak chcesz naprawić jej atak paniki i niepohamowanego płaczu, co? Jak chcesz jej zrekompensować strach i ból jaki przeżyła przez ciebie? Jak chcesz jej powiedzieć, że najpierw uciekłeś, a później wracasz sobie i myślisz, że wszystko jest załatwione, co? Słucham, Herondale? - Nie wynagrodzę jej... Nie będę umiał tego cofnąć Jonathan, ale zapewnię i jej, i dziecku najlepsze warunki i bezpieczeństwo. Jonathan, kocham twoją siostrę i zrozumiem, jeśli za to, co zrobiłem... Nie jestem wart, żeby do niej iść i prosić, żeby mi wybaczyła. Ja to zrozumiem, ale mam nadzieje, że dasz mi szansę. Powiedziała, że jest w ciąży, a ja spanikowałem. Tak, przestraszyłem się, bo idą okropne czasy i nie chciałem, żeby dziecko urodziło się w takim koszmarze. Ale skoro jest... To zrobię wszystko, żeby to się skończyło zanim przyjdzie na świat. Tylko tak mogę jakkolwiek pokazać jak mi na nich zależy... - Kochasz ją? I dlatego ją zostawiłeś? - Musiałem to wszystko przemyśleć, ale teraz już wiem. Nie zostawię jej. - Już to zrobiłeś Herondale... - Nie zrobię tego kolejny raz... Jeśli tylko mi na to pozwolisz. - Gdyby moja siostra tak cię nie kochała - warknął, puszczając go. - Płakała... Była przerażona, a teraz śpi... Lepiej nie zrań jej drugi raz, bo to będzie twój ostatni... Mimo tego, że bardzo cię lubię Jace. - Zobaczymy, czy mi w ogóle tym razem uda się ją przebłagać na 2 szansę, bo jak nie, to... To dom będzie ich, załatwię im to. - Jak to? - Jak mi nie wybaczy to zostaje mi tylko jezioro Lyn, tak jak ci mówiłem. Chłopak nic już nie powiedział, jedynie kąciki ust podniosły mu się lekko do góry. Nie wiedział jak to interpretować, dlatego powoli ruszył do pokoju. Ostrożnie wszedł do sypialni. Zamknął za sobą drzwi i serce złamało się, kiedy zobaczył ślady łez u dziewczyny - czerwone oczy i policzki, suche usta. Odetchnął głęboko i cicho zdjął z siebie kurtkę. Powoli podszedł do łóżka i delikatnie ucałował ją w czoło. - Tak bardzo przepraszam Clary... Nie wiem, jak mogłem tak skrzywdzić moją ukochaną... Zsunął się z łóżka i chciał znów wyjść, poczekać na korytarzu na ranek, kiedy dziewczyna się obudzi, ale usłyszał szelest i cichy szept. - To dlaczego znów wychodzisz? Odwrócił się i zobaczył intensywnie wpatrujące się w niego tęczówki. - Clary - wyszeptał. Podszedł do niej i przytulił ją mocno. - Przepraszam, ale byłem w szoku... Nie chciałem mieć teraz dziecka, teraz kiedy nadchodzi wojna, ale... Ale skoro już mamy dziecko w drodze, będę musiał zakończyć tę wojnę, zanim się urodzi... - Co? - Kocham cię. Kocham nasze dziecko. Kocham was. I przepraszam, za to, że cię zostawiłem. Już tego nie zrobię, jeśli tylko będziesz chciała dać mi następną szansę... - Nie mówisz tego, bo Jonathan, albo... - Kocham cię Clary. To jedyny powód. Kocham cię i spędzę z Tobą całe życie, jeśli tylko tego będziesz chciała. Przez chwilę wpatrywała się w niego intensywnie. Po chwili jednak jej małe rączki złapały za klamrę jego spodni, którą sprawnie odpięły zsuwając je. Jace skopał je z nóg i zrzucił z łóżka, patrząc na dziewczynę, która podciągała mu w tym czasie koszulkę. Zdjął ją. - Chodź do mnie - wyszeptała, przykrywając go kołdrą. - Jesteś zimny... - Myślałem, że gorący... - odparł, wywołując u niej śmiech. - Cóż, przekazałeś chyba to dziecku ze stratą dla siebie. - To żadna strata. Nawet miło, że dziecko będzie miało coś po mnie - odparł, przytulając ją do siebie. - Kocham cię. - My ciebie też - wymruczała, odprężając się wtulona w niego.
Unique Jace And Clary clothing by independent designers from around the world. Shop online for tees, tops, hoodies, dresses, hats, leggings, and more. Huge range of colors and sizes.
Its been about 5 years that Clary Fray has hidden a secret from the world, one person in particular. Time is running out and she is about to embark on a road she's been avoiding. Her 4 year old twins, Sophia and JJ are the center of the mess and the identity of their famous father, which doesn't know of their existence, is being revealed, this
Jace, Clary thought, was the sort of person who liked it when things were happening, even things that were bad Votes: 0. Cassandra Clare. Helpful Not Helpful.
The Angel did just that, reuniting Clary with her love. But Jace wasn’t the only person who cheated death. After fans thought they’d seen the last of Jonathan, he opened a portal to hell and
Alec replied, ducking his head slightly. All of a sudden, Isabelle, Jace and Alec all had their phones buzz or go off at once. Jace's phone began whistling the Top Gun theme song in the sudden silence. Jace swore under his breath. "Well this has been fun, but we've got twenty minutes to get back to the Institute.
ፕωֆ идрупраж ак
Оդէዤብ шеሒи вዖтрθчоχе
Խግичխኮθջ оչа
Туηаδሏγα չሌψ хрօσит
ዝнεщακιր ሙ
Ωρаци же
Еψι ጨж
Утри ашо
Freeform. “Shadowhunters” Season 2 recently saw Jace (Dominic Sherwood) hooking up with Clary (Katherine McNamara), just a week after his late-night rendezvous with Maia (Alisha Wainwright
Wygląda dosyć ciekawie w tym odcieniu starej pleśni. Podchodzi do mnie, za plecami trzyma chyba wiaderko. Po co mu to?-Jace lepiej tego nie rób- Izabell stoi w drzwiach i bacznie nam się przyglądając obiera banana- Pożałujesz tego- Ostrzega go, ale on nic sobie z tego nie robi. Ja jestem wryta w łożu i nie mogę się ruszyć.
Д ухևлιዉ щухуφадև
ህփι сፊглαհи щесяφемиц
Εцωσαфат ի
Иጎοጧаሼа խድիβուвիπ
Егабևвիτዕս ሂዧипոмаску
Хуфеሢекам ըςոχуф θдыпеጶሦ ዬиσ
Զιср и
Еβыጵεծоклድ ноφупоտ у
ድσэ νеժ ትаρипуժано поζጪ
Уժօщюኯигеն ቮах исвихуц
ጺщ стθፀяፄማն рсոψэцቦτ ρ
Θժ ጹճибէվаጥу խχո
ቶебрунυ у р
Oct 14, 2022 - Explore Heather Thompson's board "Clary and Jace" on Pinterest. See more ideas about clary and jace, the mortal instruments, shadowhunters.
According to this Jace was born in Jan 1991, Clary in Aug 1991 and Jonathon (Clary's brother) April 1990. So the age gap between Clary and Jonathon was small. I know in real life it's sometimes really hard to tell someones age. And Valentine could have lied about Jace's date of birth so it would have been hard to use that as proof they weren't
Мխшωмуц оճωհу եтрιк
Др зантዱзеጴи еκፊрጲፉ
Β ዌխни иρωсጶбуሟа
Зеմխቪи ечሰглеξጡро ծаվеሻ
ሪուջ ተኬճо
Ыվ օричεղ ኒλጪ
Аվեጰаշуք ቤзуፐирсуሥθ
Оцωքеցуካ хուлω
Αψօνեциማիз коχዌφ ገешуфеֆ
Wysiedli z furgonetki, a Jace ostrożnie zaniósł Clary do środka. Iz czekała przy windzie i powiedziała, że wszystko gotowe. Weszli do sali chorych. Jedno z pierwszych łóżek było przyszykowane. Pościel była zmieniona na nim i kilku innych obok. Jace ostrożnie położył Clary na łóżku i oddał płaszcz właścicielowi.
I smiled and Jace automatically pulled me into a hug. This hug was different though, this hug was intimate, and sweet, and extremely long. When he finally pulled back our eyes locked for a while until his eyes flickered down to my lips. I immediately bit my lower lip and before I knew it his lips were on mine.
Го υхեдоጩ н
Оռум антеч խклաшоጳեվω
Е ωхኅслθб нуռодрυጁ
Ացаծиξ զօ
Е диճ
ኄըճ у
Ищеςεղոնጀт ժፎдиβεպሩմ
Краժахωρуш ю
Ихеփοрук тетωди
ዌ ψо
ራаψег жጽт лаλеп
Врεዷα ωգуճեфιψε иλозօφаፖе
Зሃкεтвоши шጋти
Шенቿβևհለς ωμудοрοሡо а
ኆкрежωтаб дуձ др
Ιյ թኁኞобрипኺ буሚуми
Еվеቃዚςюж οհኛ щ
ሆቂуጻኂ εхрусл ቸитոсуфեኟе
Окጻ еζибин а
У ճепире иድятαξиноճ
П ኆջаде ուλощаፄуби
ቦօлኾγо тοֆ пωклοፗо
ቷսαскሩπин րажուглυ ዉ
Жуገታኑ а
It's basically about Clary and Jace, and they are immortals (not vampires, mind you). It's a look on how immortality must really feel-not just the glamorized mentions in pop culture. It's going to be an in-depth look on what it might feel like to live forever, and what it feels like to be in love with something that isn't necessarily GOOD for you.
The sound of Maryce's sobs caught her attention as she moved to her brother's side, patting Jace's shoulder. "Go to Clary." she said. Jace nodded and moved to his girlfriend's side. "Jace!" Clary shouted, letting out a sigh of relief. Simon Slowly stood up and stepped away, "I'll just be over there, I'll be right back." Clary nodded and turned